____________________________________________________________
Hogwart był oprószony białym puchem, leniwe chmury sunęły po błękitnym niebie i rozbijały się o wieże zamku. Wszystko było już przygotowane - Wielka Sala pachniała imbirem i goździkami, na stole nauczycielskim stały białe tulipany, a na stołach gości czerwone lilie. Skrzaty uwijały się z ostatnimi poprawkami, zapalały świece, upewniały się, że wszystkie kwiaty stoją w odpowiednich wazonach.
Minerva McGonagall zakładała właśnie burgundową szatę ze złotymi guzikami, kiedy do jej komnat ktoś zapukał. Było to niesamowicie zaskakujące, ponieważ jedyną osobą w zamku oprócz niej był Filch. Jednak kiedy otworzyła drzwi, zobaczyła w nich Severusa Snape'a. Niemal czterdziestodwuletni mężczyzna stał przed dyrektorką z bukietem czerwonych tulipanów.
- Severusie?
- Wiem, że wolałaby białe, bo tak sobie wymyśliła, ale ode mnie zawsze dostawała czerwone.
- Co ty tu robisz? - nie odpowiedziała na jego słowa, zwyczajnie udała, że ich nie słyszała. Nie miała ochoty poruszać tego tematu.
- Powinienem być gdzieś indziej?
- Błąd. Wcale nie powinno Cię tu być.
Profesor Snape nie zareagował. Stał w drzwiach do momentu, aż kobieta zrobiła mu miejsce i pozwoliła wejść do komnat. Usiadł w mahoniowym fotelu obitym krwistoczerwonym welurem i milczał, obserwując jak kobieta zaplata warkocz. Bardzo doceniał fakt, że jego jedyna przyjaciółka, o ile to słowo dobrze opisywało ich relację, nie zadaje zbędnych pytań. Pozwoliła mu po prostu być, a tego właśnie teraz potrzebował. Obawiał się, że w samotności się upije, a to byłby szczyt prostactwa i przede wszystkim brak szacunku. Nie pragnął też rozmowy, poza tym oboje nie chcieli poruszać tematu kilku ostatnich tygodni.
Minerva podeszła do Mistrza Eliksirów i wręczyła mu małe, złote pudełko. Otworzyła je i bez słowa sięgnęła po dłonie mężczyzny. Położyła je na oparciu fotela i zapięła rękawy koszuli nowymi spinkami. Srebrnymi, z wytłoczonym wężem.
- Z jakiej to okazji, McGonagall?
- Nie zgrywaj się Snape, idziesz na ślub. Pokażże się z tej lepszej strony, chociaż raz. I wyszczotkuj w końcu te włosy, są już na tyle długie, że zaczynają się plątać.
- Daj mi spokój, kobieto. Wystarczy, że zmieniłaś mi moje ulubione spinki do mankietów na inne. Bardzo eleganckie, swoją drogą, ale pozwól, że na następną tego typu uroczystość zdecyduję się jednak na poprzednie.
*
Hermiona Granger siedziała właśnie w Norze, gdzie Fleur zaplatała jej włosy w warkocza, wsuwając w niego kilka magicznych płatków czerwonych tulipanów.
- Będą pachniały wanilią, Hermiono. - powiedziała płynną angielszczyzną, jednak z wyczuwalnym francuskim akcentem pełnym elegancji.
- Dziękuję ci bardzo, Fleur. I za pomoc w przygotowaniach, i za pomoc w podjęciu decyzji.
Brązowowłosa panna młoda uściskała Francuzkę, kiedy ta tylko pozwoliła jej wstać. Nigdy się nie spodziewała, że to właśnie Fleur stanie się jej tak bliska. Nie Ginny, ale jej bratowa właśnie.
- Zasługujesz na to, co najlepsze. Pamiętaj o tym dziś - musisz być szczęśliwa, a wszystko inne jesteś w stanie zdobyć sama.
Gryfonka uśmiechnęła się tylko i po raz kolejny spojrzała na prawy serdeczny palec - na złotą obrączkę z diamentem opalizującym na zielono. Kamień był zaczarowany i każdego dnia mienił się innymi kolorami - w zależności od uczuć osoby, która go nosiła. Zieleń oznaczała spokój, harmonię i pokój z samą sobą. Był to również kolor, który dopiero niedawno zaczął pojawiać się na kamieniu. Zazwyczaj był to czerwony oznaczający tęsknotę, ból i żal. Kiedy jednak zmieniał się na złoty, kobieta czuła się doceniana i kochana. Fiolet z kolei mówił o szczęściu i radości, o pozytywnej energii.
Kiedy do pokoju wszedł nieśmiało Ron, Hermiona wiedziała, że to już czas. Uśmiechnęła się do niego lekko i pokiwała głową na znak zrozumienia. Wstała z krzesła, a jej koronkowy tren ciągnął się kilkanaście centymetrów za nią. Biała, jedwabna suknia ślubna oprószona gdzieniegdzie klasyczną koronką idealnie oddawała charakter całej uroczystości - elegancka, ale skromna.
*
Na błoniach, tuż przy jeziorze, czekała na nią Ginny. Trzymała w dłoniach bukiet z czerwonych lilii z gatunku scarlet orbit.
- To już zaraz, Hermiono. Jak się czujesz? - zagaiła niepewnie.
- Szczęśliwa i spokojna, spójrz - pokazała jej pierścionek. Uśmiechnęły się do siebie lekko i poszły w kierunku namiotu. Namiot stał przy jeziorze, w miejscu, z którego idealnie widać było góry i zachodzące słońce. Kiedy chmury zaczęły robić się lekko różowe, co zwiastowało zachód słońca, rozległy się pierwsze dźwięki harfy. Hermiona wzięła głęboki oddech i pewna siebie zaczęła iść w stronę Minervy McGonagall.
*
Widział ją dumną, krocząca pewnie, z ogromnym uśmiechem na twarzy. Oczy mu rozbłysły, gdy w jej włosach zobaczył czerwone płatki tulipanów, ale kiedy poczuł subtelny zapach wanilii, jego serce zaczęło szybciej bić. Koronkowy materiał trenu ciągnął się za nią dostojnie, elegancko. Czerwone lilie w dłoniach przypomniały mu jednak to, o czym chciał zapomnieć. Ukuło go w sercu, poczuł coś na kształt smutku, żalu. Musiał jednak szybko zapomnieć o tym, co właśnie stało się w jego głowie i skupić się na słowach McGonagall która prosiła zebranych o ujawnienie wszelkich sprzeciwów dotyczących małżeństwa Harry'ego Pottera i Hermiony Granger.
Wtedy ich wzrok się spotkał - Severus Snape widział w oczach Hermiony ogromną ulgę, kiedy skinął nieznacznie głową, a na jego wąskich ustach zawitał smutny uśmiech. Ona natomiast spojrzała na swój pierścionek, który znów zalśnił szkarłatem. Severus Snape skarcił się w myślach, że bukiet krwistoczerwonych tulipanów zostawił w komnatach McGonagall. Postanowił więc wrócić tam i opuścić uroczystość. Jeszcze przed przysięgą niezauważalnie wyszedł z namiotu i szybkim krokiem skierował się do zamku.
Chwycił bukiet dwudziestu siedmiu tulipanów, jednak nie wyglądały one tak, jakby chciał żeby wyglądały. Oprószył je więc złotem, korzystając z dziecinnie prostych czarów. Jednak wciąż czegoś mu brakowało - postanowił więc przewiązać je jasnym, bawełnianym sznurkiem i dołączyć krótki liścik.
"Widziałem szkarłat Twojej biżuterii, Granger. Mimo wszystko, podjęłaś jednak dobrą decyzję. Nie żałuję.
SS"
Czarny atrament w połączeniu z jego drobnym pismem tworzyły bardzo elegancką całość, a zwięzłość Mistrza Eliksirów tylko to podkreślała.
*
- Dziękuję, Severusie. To najpiękniejsze kwiaty jakie dostałam - uśmiechnęła się lekko, patrząc prosto w onyksowe oczy byłego kochanka. Zatraciła się w nich na chwilę, pozwalając aby ciepło słodko-gorzkich wspomnień rozlało się po jej ciele i zostawiło przyjemne mrowienie w okolicach serca.
- Moja sowa dośle Ci prezent, niestety zapomniałem go z domu.
- Nie trzeba, naprawdę - odparła grzecznie.
- Wiem, że nie trzeba. Ja chcę ci go dać. Teraz wybacz, ale wrócę już do siebie. Wszystkiego najlepszego, pani Potter.
Zostawił ją z ciężką tęsknotą, która usiadła na jej barkach i ciągnęła ją w dół.*
Kilka dni później, Harry Potter odebrał pocztę swojej żony.
- Hermiono, Snape ci coś wysłał.
- Tak? Pokaż mi.
Mężczyzna wręczył jej długie, dość lekkie pudełko obite w zielony jedwab. Otworzyła je drżącymi rękoma. Jej cynamonowe oczy zaszły łzami, kiedy ujrzała jego ulubione pióro - czarne, ze srebrną stalówką, którą przywiózł z Włoch. Wzięła je do ręki i przypomniała sobie sytuację, kiedy powiedział jej, że nigdy nie dotknie tego pióra, jest dla niego zbyt ważne. Zasmucił ją tym ogromnie. Teraz jednak trzymała je w dłoni. Już miała zamknąć pudełko, kiedy dopatrzyła się niewielkiego liściku.
"Teraz należy do Ciebie. Nie mogę dać Ci więcej. Wybacz.
SS"
Pierścionek zaręczynowy Hermiony rozbłysł szkarłatnym blaskiem bardziej niż zwykle.