Rozdział dedykuję mojemu mężowi.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Stukot obcasów leniwie rozchodził się po pustym zamku. Odbijał się echem od gobelinów, rzeźbionych poręczy i magicznych obrazów. Zakłócał nieskalaną ciszę, sprawiając, że nawet drobinki kurzu tańczyły w słońcu inaczej, jakby skryte i zlęknione. Roznosił się po całym holu, donośnym, spokojnym rytmem, nadając temu wieczorowi ciekawą, elegancką niepewność.
***
Pisał.
Trzeci raz próbował ubrać w słowa wszystko to, co gnieździło się w jego głowie. Każdy niewypowiedziany wcześniej żal, każdą sekundę złości, nieukrywany już smutek, przerażającą samotność - wszystko s t a r a ł się przelać atramentem na nowy, pachnący pergamin.
Skrzywił się lekko, kiedy włos wymknął się zza ucha i przeklinał w głowie myśl, że od tamtej pory nigdy nie związał już włosów rzemykiem. A przecież było wtedy o tyle wygodniej. Nic nie wpadało do kociołka, nie przeszkadzało pracować, nie łaskotało uciążliwie w nos, kiedy mieszał skomplikowany eliksir.
Warknął na siebie, jakby w prostym dźwięku czystej złości, chciał przekazać światu najbardziej gorzką prawdę świata.
Tęsknił.
***
Stukanie ustało, kiedy wilgoć i chłód opadły na ramiona, nos swędział od zapachu ziół, a skronie pulsowały od magicznej aury mocniej, niż zazwyczaj.
Wyprostowała się, wtłoczyła w twarz najtwardszą maskę, założyła na umysł stalową kłódkę. Wygładziła ciemnobrązową spódnicę, wzięła głęboki oddech i obiecała sobie, że za wszelką cenę nie wyjdzie z lochów, dopóki nie dowie się prawdy.
Jego prawdy.
***
- Wejść.
Chłodny, metaliczny wręcz głos brzmiał spokojnie, jakby jego właściciel całą swoją siłę przelał w to jedno słowo. Zrobił wszystko, żeby jego głos nie zdradził gorzkiego uczucia pustki, które dominowało w jego komnatach od siedemdziesięciu ośmiu dni.
- Czego chcesz, Minervo? - zapytał krótko, nie spoglądając na nią nawet. Trzymał w dłoniach pióro, nie zamierzał go odkładać, dopóki nie usłyszy czegoś, co wymusi na nim skupienie.
- Wyjaśnień - odpowiedziała tak samo lakonicznie, stojąc przed jego biurkiem, nie oczekując zaproszenia na fotel.
- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać o czymś, co nie dotyczy ciebie, nie dotyczyło wojny i nigdy nie będzie dotyczyć Hogwartu - spojrzał na nią zimno, a jego oczy zaszkliły się złowrogo.
Ha! Tu go ma!
- Muszę cię zmartwić, Severusie, ale ta sprawa dotyczyć będzie Hogwartu i to całkiem niedługo. Jeżeli nasza współpraca z Draconem ma rozpocząć się już we wrześniu, jako dyrektor Hogwartu, muszę dowiedzieć się, co stało się dwudziestego maja.
Odłożył pióro. To zdecydowanie będzie wymagało skupienia.
- Jeden warunek - szepnął, chociaż jego szept brzmiał jak ostrzeżenie, a nie uprzejma prośba. - Żadnych pytań.
Skinęła głową, godząc się na ten szantaż. Ona przeżyje, jeżeli raz jej ciekawość nie zostanie zaspokojona, jednak Draco niekoniecznie mógłby mieć tyle szczęścia.
- Wyjaśnień - odpowiedziała tak samo lakonicznie, stojąc przed jego biurkiem, nie oczekując zaproszenia na fotel.
- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać o czymś, co nie dotyczy ciebie, nie dotyczyło wojny i nigdy nie będzie dotyczyć Hogwartu - spojrzał na nią zimno, a jego oczy zaszkliły się złowrogo.
Ha! Tu go ma!
- Muszę cię zmartwić, Severusie, ale ta sprawa dotyczyć będzie Hogwartu i to całkiem niedługo. Jeżeli nasza współpraca z Draconem ma rozpocząć się już we wrześniu, jako dyrektor Hogwartu, muszę dowiedzieć się, co stało się dwudziestego maja.
Odłożył pióro. To zdecydowanie będzie wymagało skupienia.
- Jeden warunek - szepnął, chociaż jego szept brzmiał jak ostrzeżenie, a nie uprzejma prośba. - Żadnych pytań.
Skinęła głową, godząc się na ten szantaż. Ona przeżyje, jeżeli raz jej ciekawość nie zostanie zaspokojona, jednak Draco niekoniecznie mógłby mieć tyle szczęścia.
***
- Dziękuję - szepnęła, zamykając za sobą ciężkie, dębowe drzwi.
Severus powrócił do pisania listu.
5 sierpnia 1999r.
- Dziękuję - szepnęła, zamykając za sobą ciężkie, dębowe drzwi.
Severus powrócił do pisania listu.
5 sierpnia 1999r.
Hermiono,
Minęło siedemdziesiąt osiem dni i nocy.
Sto czterdzieści dwie rzucone na gobelin klątwy, dwieście jedenaście wyrzuconych eliksirów i trzy senne koszmary. Pierwszy - dwudziestego maja, drugi - trzydziestego pierwszego lipca i trzeci - dziś w nocy, piątego sierpnia.
Nie oczekuję niczego, jednak powinnaś wiedzieć, że z szacunku do mnie, do siebie i do naszego... partnerstwa, zasługujemy na rozmowę. Oboje.
Niedługo, przez głupotę, stracę dwunasty kociołek, a moje oszczędności w Gringocie bedą się tylko uszczuplać.
Będę czekał siódmego sierpnia o dwudziestej w moich komnatach.
Ze względu na rzucone przez Ciebie kiedyś obietnice, nie przyjmuję odmowy mojego zaproszenia.
Severus Snape
- Kurwa, nic lepszego z tego nie będzie.
Przywołał swoją szarą sówkę, przywiązał maleńki zwój pergaminu do nóżki i pognał do niej.
Czekał.
***
Założyła ciemnozieloną sukienkę z brązowym paskiem w talii, niewysokie obcasy, włosy zostawiła w nieładzie. Takie lubił je najbardziej.
Mimo że nie widziała jego obsydianowych oczu tyle czasu, łatwo jej było sobie wyobrazić jak pojawiają się w nich dwa migoczące światełka, kiedy jej loki wymykały się spod kontroli.
Nigdy się do tego nie przyznała, ale tęskniła za nim każdego ranka i każdego wieczoru, kiedy nie mogła zająć myśli pracą. Kiedy musiała spojrzeć w lustro. Każdego dnia jej oczy gasły, z cynamonowych ogników zostały maleńkie, ledwo żarzące się węgielki. Rzęsy opadały pod ciężarem słonych łez, a barki uginały się pod gorzkim ciężarem wygnania.
Nie chciała tam iść. To równało się z wyrwaniem sobie serca po raz kolejny, z przeżywaniem tortur na nowo, z godzeniem się, aby zgniótł jej nadzieję, wiarę i resztki szczęścia.
Jednak nie mogła mu odmówić. Odezwał się.
Czekała siedemdziesiąt osiem dni na ten list. Oznaczało to tyle, że albo chce jej powiedzieć, że jej nienawidzi, albo... powiedzieć, że jej nienawidzi.
Po tym wszystkim co się stało wtedy, pamiętnego dwudziestego maja, nie miała prawa prosić o nic. Nie miała już niczego, co mogłaby sobie zabrać, aby odpokutować. Dlatego się zgodziła.
Niech to będzie kara ostateczna. Niech stanie się najgorsze, niech serce przestanie już krwawić, niech przestanie bić, niech jej oddech umilknie, niech umysł opęta najgorszy sztorm, żeby uspokoić się w końcu i zamilknąć. Na zawsze.
Była może odrobinę melodramatyczna, jednak gryfońskie instynkty przetrwały w niej równie mocno, co wspomnienia z krótkiego związku z najgenialniejszym mężczyzną ostatniego, magicznego stulecia.
Nie użyła perfum, Severus zawsze mawiał, że uwielbia napawać się jej zapachem. A pachniała rozmarynem, starymi woluminami, które leżały na najwyższych, zapomnianych półkach biblioteki. I lawendą. Gdzieś pośród rozrzuconych po pergaminie rozmarynowych gałązek, przebijała się nieśmiało woń wczesnej lawendy.
- Kurwa, Granger, odwagi.
A potem był tylko trzask aportacji i porzucone nadzieje.
***
Herbata.
Tak po prostu? Herbata?
- Wiem, że wolisz kawę. Pozbyłem się jednak całej, kiedy... wyjechałaś - powiedział, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Herbata będzie w porządku, dziękuję.
Kiwnęła głową, z wdzięcznością, że dał jej czas. Potrzebowała go, bo wspomnienia z tego miejsca zaczynały przytłaczać. Zapachy, specyficzne tykanie zegarka, brak światła, chłód, do którego kiedyś z łatwością przywykła.
Długi czas milczeli, jakby ucząc się na nowo kompletowania słów, aby wyrazić to, co czują, a czuli wiele. Oboje byli zagubieni, rozgoryczeni i wściekli, na samych siebie przede wszystkim.
- Hermiono, chyba, że wolisz panno Granger - zaczął, a w jego głosie po raz pierwszy usłyszała zawahanie, zwątpienie i brak sił.
- Severusie...
***
Kiedy wypowiedziała jego imię, tak miękko, jakby nigdy nie odeszła, coś się zmieniło.
Ulotnił się cały strach, niepewność, ciemność.
Zobaczył ją tak, jak wtedy. Dawno temu, bo siedemdziesiąt osiem dni, wydawało się wiecznością.
Co prawda, jej włosy straciły dawny blask, były bardziej matowe i szorstkie, co z łatwością mógł zaobserwować, jednak były tak samo nieujarzmione i dzikie, co wcześniej.
Jej policzki, choć nie tak pełne, wciąż były zarumienione i pokryte piegami. Oczy, choć zgaszone i smutne, miało w sobie cynamonowe ciepło, przywodzące na myśl zimowe spacery wokół zamku.
Dłonie, tak precyzyjne, zawsze spokojne i miękkie, drżały teraz lekko, jakby obawiając się najgorszego.
Czekała - zrozumiał w końcu. Przyszła tu, żeby usłyszeć okrutne słowa, przyszła tu zniszczyć swój wątpliwy spokój, a to wszystko przez dumę. Szacunek.
Była gryfonką do szpiku kości, jednak nie brak było jej nieprzeciętnej inteligencji krukonów, przebiegłości, ambicji i zawziętości ślizgonów i w końcu - nie było jej obce oddanie i lojalność, czysto puchońskie z resztą.
Kochał ją.
Kiedyś, dawno, siedemdziesiąt osiem dwa dni temu ją kochał.
- Poczekaj. Zanim powiesz cokolwiek, odpowiedz mi na jedno pytanie - poprosił.
Wzdrygnęła się, wiedząc, że zapyta właśnie o to. O jedyną rzecz, na którą może odpowiedzieć jedynie przecząco.
- Żałujesz, Hermiono? Zrobiłabyś to ponownie, znając konsekwencje?
Musiała.
Zasługiwał na prawdę, choćby była zgniłą mandragorą.
- Tak.
- Odwaga - szepnął - to właśnie to, co sprawiło, że znalazłaś się w Domu Lwa.
Przełknęła głośno ślinę i wróciła do wspomnień z dwudziestego maja.
***
Byli w letniej rezydencji Severusa. W XV-wiecznym zamku w Tours, w środkowej Francji.
Zaprosił ją tam z kilku powodów - po pierwsze i najważniejsze, wojna się skończyła. Musieli odpocząć od tego wszystkiego. Po drugie, miał tu ogromne laboratorium i prywatną bibliotekę, prowadził też prace nad bardzo specyficznymi eliksirami, które miał nadzieję wprowadzić kiedyś na rynek. Z jej wiedzą i doświadczeniem w zaklęciach i eliksirach miał szanse dokończyć eksperymenty.
Po trzecie, chciał jej pokazać i udowodnić, że ma dom. Ma dom, który kiedyś będzie należał do niej. Ma swoje miejsce na świecie i jeśli chciałaby uciec - ma dokąd. W tym miejscu choćby największe zło świata, nie dopadnie jej. Osobiście o to zadbał, po cichu pozbywając się potencjalnych szaleńców, którzy mogliby zakłócić jej spokój. Nie brakowało fanatyków Voldemorta, którzy po jego śmierci nieudolnie próbowali stać się jego marną kopią i na nowo rozpętać wojenny chaos.
Pokazał jej ogród, rozległe pola i skrawek lasu należący do posiadłości. Dał dostęp do każdej komnaty, odkrywając przed nią sekrety przeszłości. Obiecał, że mogą tu zostać tak długo jak będą chcieli i niczego im nie zabraknie. Severus Snape był bowiem bardzo doświadczonym strategiem i zadbał aby przez ostatnie dziesięć lat na jego koncie zgromadziła się niezła sumka, która spokojnie zadba o jego spokojną emeryturę, kiedy już zrezygnuje z nauczania.
Przechadzali się po ogrodzie, podziwiając tańczące promienie słońca.
- Wiesz, Severusie, myślałam ostatnio dużo.
- Nie dziwi mnie to, czy ty kiedykolwiek dajesz odpocząć swojemu umysłowi? Wystarczająco go nadwyrężyłaś na wojnie, daj sobie odpocząć.
Uśmiechał się lekko, a samotny kosmyk włosów, który uwolnił się z kucyka na karku połaskotał go w długi, haczykowaty nos, który Hermiona uwielbiała.
Nagle wspomnienie rozmyło się i zniknęło, a kiedy chciała do niego wrócić, coś jej nie pozwalało.
***
- Myślałem, że będę chciał rozmowy, wyjaśnień, czegokolwiek co pozwoliłoby mi zrozumieć twoje zachowanie. Myliłem się. Nie potrzebuję niczego.
- Severusie...
- Nie, przestań. - ucisnął nasadę nosa palcami i zgarbił się, przytłoczony tym, co chce powiedzieć. Co chce zaoferować. - Nie mów nic. Nie chcę tego słuchać. Nie chcę.
Dwa głębokie oddechy, wyprostował się i patrzył na nią obsydianowymi oczami pełnymi miłości.
Pozwolił słowom płynąć, jak po wzburzonym oceanie w bezgwiezdną noc.
- Kiedy odeszłaś, coś pękło. Woda była słona, słońce paliło, sen nie przychodził. Eliksiry, klątwy - nic nie pomagało. Brakowało mi cię, każdego dnia. Rano zapachu twoich włosów na poduszce, brudnego kubka po kawie na stole. Po południu szukałem twoich śmiejących się policzków, żeby ucałować je czule. Wieczór, eh wieczór. Ciężko było zasypiać w ciemnym, cichym pokoju, bez twoich włosów na poduszce, bez bijącego od ciebie ciepła, bez twojego cichego pojękiwania, kiedy coś ci się śniło. Milion. Milion razy próbowałem zamknąć oczy i zniszczyć to wszystko, zabrać, zakopać, unicestwić na wieki. Nie umiałem. Wciąż nie umiem.
Zerknął na jej smutną twarz. W oczach szkliły się łzy, brwi zdradzały zmartwienie i smutne oczekiwanie.
- Snape, czego chcesz - zapytała, kiedy nie mogła już znieść tego piekącego wzroku.
Nachylił się na fotelu, oparł przedramiona na kolanach i splótł dłonie pozwalając sobie rozluźnić plecy.
- Ciebie, Granger. Wróć.
Czekał.
Czekał na nią ten cały czas, kiedy ona myślała, że spaliła za sobą najwspanialszy z mostów.
- A kawa? - zapytała z przekąsem, jak wtedy, kiedy drażnili się nawzajem i dokuczali sobie, żeby umilić pracę nad strategiami wojennymi.
Pstryknął palcami, a na jego usta wpełzł najszerszy uśmiech, jaki Hogwart widział.
Na stoliku pojawił się niewielki, ciemnozielony połyskujący czajniczek z parującą kawą.
- Przekonałeś mnie, Snape.
- Dobrze cię znów mieć, Granger. - warknął z przekąsem i złapał ją za ręce.
A potem objął ją jak najcenniejszą rzecz i pozwolił się jej wtulić w jego szeroki tors, uciekając od wszystkiego, co złe.
Pocałował ją czule w czoło, głaszcząc jednocześnie jej piękne, dzikie loki.
- Myślę, że mogę się do tego przyzwyczaić, Snape.