Jeśli Hermiona Granger miała jakiś cel w życiu, to było nim właśnie to. Miała dwadzieścia trzy lata, skończyła wymarzone studia, mieszkała w niewielkim domu i wciąż znosiła złośliwości Rona. Niemniej jednak, bardzo zaznaczała nieukontentowanie swojej sytuacji, nie szczędząc swojemu przyjacielowi kłótni i przykrych słów. Ale czy był inny sposób? Był współwłaścicielem firmy, z którą współpracowała, więc nie mogła po prostu się od niego odciąć. Marzyła jednak o tym skrycie, bo jego towarzystwo już dawno przestało jej odpowiadać. Kiedy jednak dwudziestego szóstego maja dwa tysiące drugiego roku, powiedział jej, że pewnie dalej jest sama, bo jest nudną, szarą myszką, wybuchła.
- Ron, dość! Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, pracować, ani nawet cię widywać. Za dużo słów powiedziałeś. Do widzenia.
Wyszła z biura, trzaskając za sobą drzwiami. Zostawiła go tam, z głupim uśmieszkiem, za którym kryła się przeogromna złość. Domyślał się, że to koniec ich współpracy, więc właśnie stracił ogromne ilości pieniędzy. Nie obchodziła go Hermiona, w końcu to tylko Granger, prawda? Odkąd go odrzuciła jeszcze w Hogwarcie, z roku na rok gorzkniał i w końcu przestało mu zależeć. Miał mnóstwo kobiet, nigdy jednak żadnej nie kochał. Spotykał się z nimi, chodził do łóżka, jadł kolacje. Jednak nigdy żadna nie widziała jego sypialni, jego zdjęć z dzieciństwa ani nie poznała jego matki. Dla tego mężczyzny najważniejszy był on i jego własna wygoda, bo czy był szczęśliwy?
- Nie będziesz moim błędem, Granger - szepnął do siebie i wyszedł, nie domykając drzwi, jakby z nadzieją, że wraz z ciepłem ucieknie cała jego złość i żal.
Hermiona, wychodząc spod prysznica, w bawełnianym, ciemnozielonym szlafroku, otworzyła butelkę wina. Wytrawnego, czerwonego wina, które czekało na celebrację wyjątkowej chwili i ogromnego sukcesu jej wydawnictwa.
Czy jednak warto czekać na sukces, skoro w ciągu kilku chwil, przekreśliło się całą swoją karierę?
Mokre loki przykleiły się jej do szyi, a ona zastanawiała się, co poszło nie tak? Kiedy minęło aż tak wiele lat? Kiedy ostatnio była na spacerze, myśląc o wietrze, śpiewie ptaków czy szumie fal?
Ubrała swoją ulubioną, obsydianową sukienkę i postanowiła wieczór spędzić w ulubionej knajpce, przy muzyce na żywo, z wytrawnym drinkiem w dłoni. Zanurzyć się w dźwiękach, poczuć jak jej krew pulsuje w rytm gitary, a włosy elektryzują się od emocji. Założyła naszyjnik, który dostała na osiemnaste urodziny od rodziców, srebrny z opalem w kształcie trójkąta. Dawał jej poczucie wolności, ale jednocześnie pełnej kontroli.
Ciężkie, mahoniowe drzwi otworzyły się przed nią, a ona zrobiła krok do przodu, wkraczając w świątynie spokoju i muzyki. Cicha gra gitary połaskotała jej uszy, a woń wina i serów uderzył w nozdrza. Usiadła przy ulubionym stoliku, w rogu, przy dużym, zaczarowanym oknie, które ukazywało pogodę o jakiej się pomyślało. Widziała teraz płatki śniegu łagodnie spadające na parapet, tańczące na lekkim wietrze, niczym baletnice w rosyjskim spektaklu. Zamówiła butelkę ulubionego wina i czekała, aż pojawi się na stole. Kiedy pojawiła się karafka z kieliszkiem, zauważyła przy barze postać w bardzo innych ciuchach niż zwykle, z półdługimi włosami zebranymi za uchem. Kiedy zdała sobie sprawę, że od kilku minut wpatruje się w mężczyznę, pośpiesznie odwróciła wzrok i skupiła się na wzorach wytłoczonych na kryształowej karafce. Raptem kilka minut później, obok kieliszka zmaterializowała się niewielka kartka.
"Panno Granger, nie uważa Pani za niestosowne, wpatrywać się w mężczyznę, kiedy ten siedzi plecami do Pani? SS".
Uśmiechnęła się pod nosem, bo wiedziała, że on czuł jej wzrok.
"Panie Snape, to wybitnie nieuprzejme, wysyłać liściki, kiedy można porozmawiać."
Machnęła lekko dłonią i wróciła do obserwowania karafki.
Nie usłyszała go, ani nie zobaczyła. Zdradził go zapach. Ciężki, głęboki, pełen piżma i cierpkości wina, młodych sosen i słonej wody.
- Granger
- Snape
Kiwnęli na siebie lekko, nie bawiąc się w krótkie rozmowy o niczym. Chciał coś powiedzieć, kiedy ona uniosła dłoń i zaczęła mówić.
- Nigdy cię nie lubiłam Snape, ale ja nawet siebie nie lubię. Za to bardzo doceniałam twoje towarzystwo, szczególnie ten jeden wieczór, kiedy wszyscy spili się na weselu Harry'ego, a my rozmawialiśmy w altanie i nazwałeś mnie paskudną babą.
- Jesteś wyjątkowo paskudną babą. Jesteś męcząca, irytująca i głośna. Jednak fascynujesz mnie.
I bum, gorąco.
I bum, parno.
I bum, ciężko.
- Dalej jesteś sam?
- Dalej jesteś sama?
- Mieszkam niedaleko - chrypnęła.
Od kilku lat widywali się sporadycznie, okazjonalnie, bo wypadało. Jednak te godziny, kiedy byli razem, obfitowały w woń seksu, napięcie i gorące dłonie. Było mnóstwo dwuznacznych spojrzeń i... Nigdy o tym nie rozmawiali. Nigdy nic z tym nie zrobili. Patrzyli na siebie ciężko, z niespełnionymi ludzkimi odruchami, które mimo wojny, nigdy nie zniknęły.
Wstała sekundę po nim, przechyliła głowę lekko w lewo, dając znać, że musi zapłacić.
On jednak dotknął jej nadgarstka tak lekko, jak najsłodszy majowy wiatr. Przeszedł ją dreszcz, kiedy spojrzała w jego oczy i wyobraziła sobie jego dłonie na jej szyi.
- Zapłacę - mruknął i odszedł szybkim krokiem. Nie miał na sobie zwykłej szaty. Rozpoznała czarną koszulę ze srebrnymi guzikami, te czarne spodnie i nudne pantofle. Jednak ta zielona kamizelka, z haftowanym bluszczem i srebrną nitką nadawała mu tak ciekawego wydźwięku, że musiała wbić paznokcie w dłonie, żeby jeszcze się opanować.
Kilka minut spaceru upłynęło zdecydowanie zbyt wolno. Nie dotykali się, jednak pozwolili sobie iść blisko. Ich kroki były różne, nie wyglądali na starych znajomych, partnerów. Nie mogli złapać synchronizacji - dokładnie tak, jak w życiu. Blisko, ale nigdy razem. Żadne z nich nie było w stanie wyzbyć się chociaż małego ułamka swojej niezależności.
Zamknęła za sobą drzwi. Dwa kroki w prawo. Ściągnęła buty, zostawiła torebkę i lekki płaszcz. Na wieszaku obok była jego kamizelka.
- Dlaczego ja ściągnąłeś? - zapytała, wchodząc do kuchni.
- Podobała ci się? - szepnął, jakby bał się odpowiedzi.
- Owszem, Snape. Podniecała mnie.
Zostawił szklankę z wodą i złapał ją mocno za nadgarstek. Naprawdę mocno. Skrzywiła się lekko z bólu, ale wiedział, że jej się podoba. Wystawiła lekko język, zapraszając do zabawy.
- Załóż ten naszyjnik, który dostałaś ode mnie na święta.
- Myślałam, że to z grzeczności.
Wciąż trzymał jej nadgarstek, jednak oparł ją o kuchenna wyspę a kolano włożył między jej kolana, uniemożliwiając ucieczkę.
- Owszem, Granger. Jednak zawsze kiedy wyobrażałem sobie ciebie nago, miałaś go na sobie.
Kiwnęła lekko głową, a on puścił jej nagarstek. Przygryzła usta, napięcie robiło się jak ugryzienie komara - wyjątkowo nieznośne.
Poszli na górę, gdzie ściągnął z niej cała biżuterię. Zapiął na szyi naszyjnik z dużym, pięknie oprawionym w srebro ametystem. Podał dwa pierścionki - jeden z różowym kwarcem, drugi z obsydianem.
- Załóż je dla mnie - poprosił. Bez słów spełniła jego prośbę.
Usiadła na łóżku, ledwie na skraju, tak, że stopą łaskotała jego łydkę. Rozpiął jej sukienkę.
Całował jej plecy, powoli, pozwalając jej wyginać się i pojękiwać cichutko. Muskał jej ramiona i szyję długimi palcami, chłodnymi i szorstkimi. Wodził językiem po łopatkach i talii co jakiś czas odkrywając spod loków rozżażoną skórę.
- Snape?
W odpowiedzi usłyszała tylko gardłowe "mmm?"
- Pieprz mnie - szepnęła cicho, ale z ogromnym oczekiwaniem.
Złapał ją za gardło, patrząc prosto w oczy. Położył na plecach tak, że jej kolana wciąż zwisały z łóżka. Znów wystawiła język, który złapał swoimi ustami, zlizując słodki jęk. Puścił jej szyję, żeby ścisnąć talię i zobaczyć, jak szybko pulsuje tętnica na szyi. Ściągnął spodnie z bielizną i rzucił w kąt, tam gdzie znajdowała się już koszula i sukienka.
Podciągnęła nogi, czekając niecierpliwie, a on patrzył na nią tak intensywnie, że gdyby wzrok przenikał przez ciało, zobaczyłby jej duszę.
Wszedł w nią szybko, zdecydowanie. Gorąco rozlało się po ich ciałach, a skóra pokryła się cienką warstwą potu. Znów uderzyła ją woń skóry i perfum tego człowieka.
- Szyja - chrypnęła lekko, wyginając się mocno.
Najpierw polizał, potem przejechał palcami, pocałował i ścisnął. Nie wiedział, czy nie za mocno, jej dłonie zacisnęły się na pościeli, a on poczuł dziwna falę w podbrzuszu.
Zatrzymał się i spojrzał na nią zaciekawiony.
- Naprawdę? Już?
W odpowiedzi tylko wstała i klęknęła przed nim na rozrzuconej pościeli.
Jego włosy były w dotyku całkiem miękkie, ładnie pachniały. Nie wie dlaczego przez tyle lat wydawało jej się, że są brudne.
Szyja, zawsze ukryta pod surdutem, zapraszała intensywnym pulsowaniem. Drapała jego obojczyki i ramiona, całując go powoli i pozwalając sobie na całkowity spokój. Po kilku ciepłych, waniliowych chwilach, złapała go za włosy, a druga dłoń zacisnęła na jego męskości. Był zmuszony odgiąć lekko głowę, dając jej przewagę, smak wygranej. Ufał jej, a to wszystko, co dawali sobie nawzajem od długich chwil było najwspanialszym co go spotkało w życiu.
- Severus - mruknęła. To jedno słowo sprawiło, że zawrzało w nich obojgu. Powietrze było już gęste, nieprzyjemne.
Polizała jego usta irytująco wolno i puściła włosy. Odgiął spokojnie szyję i rozmasował ja ostentacyjnie, zerkając na jej biust, brzuch, nogi.
Cofnęła się odrobinę, żeby zaraz wypiąć się do niego zachęcająco. Warknął wręcz, kiedy zobaczył krągłe pośladki wypięte w jego stronę. Położyła się całkowicie, oddając się chwili i pokazując swoje ogromne zaufanie.
- Kurwa, Granger - usłyszała w momencie, kiedy poczuła jak duży jest, jak nabrzmiały i gorący.
Nie wiedział, czy chce słuchać tego, co o niej myślał. Ale musiał spróbować, wybrał więc najpiękniejszą myśl, jaką miał teraz w głowie.
- Myślałem o tym setki razy, ale nigdy nie sądziłem, że będzie mi tak dobrze. Że będziesz taka piękna, zdecydowana, odważna.
- Potem mi podziękujesz, Snape. Umówimy się jeszcze - wysapała wręcz, obijając się o jego podbrzusze.
- Ty mi podziękujesz, Granger. Wciąż musisz się dużo nauczyć - odpowiedział, zgarniając jej włosy i owijając je sobie wokół dłoni.
Chciała przyspieszyć, ale on jakby na złość, zwolnił. Nachylił się mocno, torsem oparł się o jej pośladki. Pogłaskał jej uda, żeby palce włożyć zaraz do ust i zacząć drażnić jej najwrażliwszą część.
Krzyknęła z rozkoszy, a on się rozpłynął. Nie mógł jednak przestać, musi jej pokazać jak często myślał o tej chwili.
- Cichutko, spokojnie, jeszcze chwilka - mruczał rozkosznie wprost w jej ucho, kiedy jego palce doprowadzały ją do szału. Doskonale wiedział, gdzie i co żeby nie skończyła za szybko, ale mimo wszystko dawał jej ogrom przyjemności. Jakby znał ją na pamięć, jej sny i fantazje. Jakby wcale nie widział jej ciała pierwszy raz, jakby nie zatopił się w jej wnętrzu dopiero dziś.
Poruszył się jeszcze kilka razy, dokładnie i powoli, żeby czuła każdy ruch. Podszczypywał jej kobiecości tak długo, aż jej biodra zaczęły się trząść, a uda stały się lodowate. Wyszedł delikatnie i pomógł jej się położyć.
- Nie wiem, czy powinienem zostać, Granger.
- Nie chce, żebyś szedł. Nie chcę, żebyś został. Śpij po prostu, rano napijesz się ze mną kawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz