Wymknęła się z domu niezauważona. Ron już dawno spał. Ona próbowała zrelaksować się przy książce, ale nie umiała. Musiała wyjść, odetchnąć. Zachłysnąć się wolnością, chociaż na kilka godzin. Potem mogła wrócić i znów udawać. Chwyciła z szafki paczkę papierosów i uciekła od największego błędu życia.
*
Musiał się napić. Nie robił tego często, a jeśli już, to zazwyczaj z nią. Jednak nie widział jej już pięćset dziewięćdziesiąt dwa dni. Dziś wypije sam, ale nie w domu, nie na Spinner's End. W tym domu przelało się już zbyt wiele alkoholu. Nie dołoży do tego ani kropli więcej.
Wylądował w barze na przedmieściach Londynu. Psychodeliczna muzyka, woń taniej wódki i papierosy palone przed zniszczonymi budynkami. Snape rozpiął swoją czarną marynarkę i wyjął z niej paczkę tytoniowych piękności. Odpalił jedną i stał tak chwilę, przed brudnym, zadymionym barem. Widział wylewające się z drzwi pijane kobiety, które prowadziły jeszcze bardziej pijanych mężczyzn. Widział młode dziewczyny czekające na taksówkę, a zaraz obok młodych chłopców próbujących je poderwać. Wszedł do lokalu i od razu zamówił kieliszek najlepszej wódki. Wypił szybko i poczuł charakterystyczny smak. Paliło go gardło, w ustach było gorzko. Tęsknił za tym, o ile można powiedzieć, że Snape umiał tęsknić.
*
Kończyła właśnie drugiego drinka. Przeczesała palcami włosy, zapatrzyła się w blat. Jej życie było przypadkiem. Przypadkiem wyszła za mąż, przypadkiem mieszka w domu, którego nienawidzi, przypadkiem przespała się ze swoim przyjacielem, który uwierzył, że to coś więcej. Przypadkiem nie zdążyła uciec. Teraz, całkowicie nieprzypadkowo i z pełną świadomością, odpaliła papierosa. Smak dymu mieszał się z sokiem i wódką. Mieszanka wolności. Wygładziła sukienkę i zaczęła się zastanawiać, co do cholery, poszło nie tak pięćset dziewięćdziesiąt dwa dni temu.
*
Siedział przy stoliku i wpatrywał się w nią. Poznał ją od razu, nie zmieniła się wcale. Schudła tylko trochę, a jej włosy stały się dłuższe. Poza tym, jej oczy i smutny uśmiech zostały niezmienne. Pięćset dziewięćdziesiąt dwa dni czekania. Doczekał się i wiedział, że to będzie cholernie długa noc. Serce zaczęło bić szybciej, mimowolnie oblizał usta i rozwiązał włosy, które ujarzmił rzemykiem na karku. Jeżeli nie podejdzie teraz, to może już nigdy jej nie zobaczyć.
*
Poczuła jego perfumy i spanikowała. Czyżby nos płatał jej figla? Czy może to już obsesja? Prawdopodobieństwo, że spotkają się dziś, w tym samym klubie, w Londynie, o tej samej godzinie jest wręcz niewyobrażalnie małe.
- Granger.
Ciarki przeszły jej po plecach. Uśmiechnęła się lekko i odwróciła. Nigdy nie zapomni jego głosu, jego nosa i tych cholernych włosów. Je rozpozna wszędzie. Nie myliła się. To był on.
- Snape.
*
- Pijesz? - zapytała o rzecz tak oczywistą, że aż parsknęła śmiechem - oczywiście, że pijesz.
- Dwa razy whisky z lodem - zamówił, zanim ona zdążyła powiedzieć coś więcej.
Patrzył na nią z zainteresowaniem, ale ona wiedziała, że jeśli odpuści, to może stracić największą szansę życia. Utrzymywała więc kontakt wzrokowy, lekko przekrzywiając głowę, żeby jej szyja była bardziej widoczna. Kiedy podał jej szklankę, wzięła ją od niego prawą dłonią, żeby pokazać, że nie nosi obrączki. Uniosła szkło do ust i upiła niewielki łyk.
- Bourbon. - stwierdziła.
- Najlepsze, co amerykanie stworzyli. - skwitował.
Wypił wszystko jednym haustem i wstał. Miała na sobie szpilki i sukienkę, podobała mu się. Gestem zaprosił ją do tańca.
*
Wstała, kiedy podał jej dłoń. Skórę miał szorstką, taką jak zapamiętała. Zaprowadził ją na parkiet i ukrył wśród młodych par, które ocierały się o siebie dwuznacznie. Dotknął łapczywie jej talii. Drgnęła, łapiąc szybko niewielką ilość powietrza. Ukryła twarz w jego szyi i dała się prowadzić. Poruszali się leniwie, milcząc i chłonąc energię z tańca. Chemia aż iskrzyła, seks wyczuwalny między nimi niemal się lepił, przylgnął do nich i wzbudzał napięcie. Muzyka nieznacznie przyśpieszyła, Snape obkręcił Granger wokół własnej osi i przyciągnął do siebie szybko. Tak szybko, że Hermiona była zmuszona zarzucić mu ręce na kark, żeby się nie przewrócić. Wtedy to poczuła. Uderzenie tęsknoty, pragnienia, podniecenia i wolności. Chciała tak trwać przy nim do końca, chciała uciekać w jego ramiona każdego dnia. Chciała uciec od przypadków i odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Jednak na chwilę obecną, nie była w stanie zapanować nad własnym oddechem.
*
Trzymał ją tak, jakby należała do niego. Pewnie i łapczywie, chcąc nacieszyć się tym dotykiem i zapamiętać go. Czuł jej urywany oddech i serce, które biło tak mocno, że niemal nie wyskoczyło jej z piersi. Przyjemnie i wyraźnie zaokrąglonych, swoją drogą. Prowadził ją powoli i leniwie, dziękując w duchu właścicielowi baru, że muzyka jest raczej smętna, psychodeliczna i przerażająca. Moment, kiedy wpadła na niego i jej dłonie splotły się na jego karku, był przełomowy. Nie chciał już czekać. Chciał popełnić ten błąd. Złamać sobie serce na nowo. Wyrwać je, podeptać i wyrzucić. Chciał pokutować, bić się z myślami, wpadać w obłęd i cierpieć każdego dnia na nowo. Chciał to wszystko przeżywać.
*
Wyciągnęła go z lokalu i zabrała gdzieś między uliczki. Poczęstowała papierosem i pozwoliła go sobie odpalić.
- Wciąż czekam, Snape. Każdego dnia.
To zdanie zawisło między nimi i karmiło się dymem. Stawało się coraz cięższe, usiadło im na barkach i mieszało w głowach. Stali od siebie kilka metrów i wpatrywali się w siebie zachłannie, jakby świat miał zaraz spaść i roztrzaskać się o wrota piekieł.
Skończył palić pierwszy. Podszedł do niej, poprawił niesforny kosmyk włosów i zabrał jej papierosa. Rzucił go na ziemię i zdeptał, nie patrząc. Splótł jej palce ze swoimi i aportował ich.
*
Dom w Spinner's End nie zmienił się wcale. Okna były zasłonięte, trawnik przed drzwiami uschnięty, a skrzynka na listy wciąż złamana. Hermiona otworzyła nieśmiało drzwi. Zapach książek i jego perfum był skrajnie odurzający. Zrzuciła szpilki jeszcze zanim on wszedł do domu.
Złapał ją mocno za ramię i obrócił tak, że ich nosy niemal się stykały. Jego wzrok palił, wiercił dziury w głowie, pozbawiał racjonalności czynów.
- Masz męża - warknął ostro.
- Jest beznadziejny.
- Zdradzisz go. Zdradzisz go dziś, a potem tam wrócisz i udasz, że wszystko w porządku?
- Zdradzę go dziś, wielokrotnie. Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Ale nie wrócę tam już nigdy, bo nigdy nie było w porządku. - Jej głos był cichy, ale bardzo przekonujący. Wiedziała, że tak właśnie będzie. Nie miała już siły ukrywać się i kłamać, mimo że minęło dopiero kilka miesięcy.
- Granger, kurwa.
Pocałował ją mocno, aż zabrakło jej tchu. Pomimo ciemności, widział jej rumieńce. Poczuł, jak kolana się pod nią uginają. Złapał ją w talii i przysunął bliżej swojego ciała. Czekał na to tak długo, całe pięćset dziewięćdziesiąt dwa dni. Jego organizm zwariował. Serce biło jak szalone, oddech był nierówny, krótki, urywany. Stali przy drzwiach kilka długich minut, napawając się chwilą, w której oboje zgodzili się złamać sobie serca.
Nie odrywając ust od jej szyi, złapał ją za pośladki i uniósł. Oplotła jego biodra nogami i poczuła pulsujące gorąco. Zaniósł ją do sypialni, położył na łóżku, w pościel, dokładnie tą samą, w której powiedział jej, że ją kocha. Rozpiął jej sukienkę i pozwolił, żeby ona zdjęła jego marynarkę i koszulę. Całowała każdy skrawek nowo odkrytej skóry. Poznawała ją na nowo, dotykając każdej blizny i rany. Widziała je jako jedyna, dotykała ich jako jedyna, pamiętała je jako jedyna. Pamiętała, a jednak od nowa uczyła się ich koloru, struktury i położenia.
*
- Snape?
- Granger?
- Chcę do domu. - szepnęła cicho, opuszkami palców tworząc mapę na jego szyi.
Severus zamknął na sekundę oczy, by po chwili wziąć głęboki oddech i chwycić jej twarz w swoje dłonie. Otoczył jej policzki długimi, gorącymi palcami.
- Jesteś, do cholery, w domu, Granger. To zawsze był i będzie Twój dom. Twoje ulubione ciastka wciąż leżą w kuchni, szczoteczka do zębów jest w miejscu, gdzie ją zostawiłaś. Koszula nocna, w której spałaś pięćset dziewięćdziesiąt dwa dni temu wisi na tym samym wieszaku. Koronkowa bielizna i skarpetki w paski nie uciekły z trzeciej szuflady komody. Ten dom czekał na ciebie codziennie.
- Nie chcę tam wracać, Severus. - spojrzała na niego swoimi wielkimi, cynamonowymi oczami, a w głosie miała ogromną nadzieję, że pozwoli jej zostać.
- Nigdzie nie wracasz, Hermiono.
A potem nie pozwolił jej myśleć. Zaczął ją całować z pasją tak ogromną, że pochłaniała serce. W tym pocałunku zawarł całą tęsknotę, pustkę i beznadzieję ostatnich pięciuset dziewięćdziesięciu dwóch dni.
*
Obudziła się rano i poczuła znajomy zapach, ciepło i oddech. Otworzyła powoli oczy i zobaczyła go. Opierał się na łokciu i patrzył na nią. Nie mówiąc nic, schowała głowę w jego tors i rozpłakała się.
- Będziesz szczęśliwa, od dziś. Obiecuję. - szepnął, gładząc jej włosy.
- To miało mi złamać serce, miałam cierpieć, kłamać i udawać. Miałam dawać sobie radę i nigdy więcej cię nie spotkać.
- I naprawdę tego chciałaś? - zapytał, chociaż znał odpowiedź. On też nie spodziewał się, że to coś zmieni. Tak jak ona, myślał, że to będzie jedna noc. Kilka godzin zapomnienia, po czym ona wróci i znów zniknie. Zgodził się na to, chociaż nie chciał cierpieć. Nie chciał żyć ze świadomością, że ona jest kogoś innego.
- Nie.
Usiadł i chwycił jej dłoń. Pocałował każdy palec. Uśmiechał się do niej. Uśmiechał. Tak po prostu.
- Nie będzie łatwo. Dużo pracuję, jem o dziwnych porach i wciąż nie słodzę kawy. Palę ponad paczkę papierosów dziennie i rzadko robię pranie. Ciebie czeka rozwód, wyprowadzka, konfrontacja z tym idiotą, Weasleyem. Ale przyrzekam, Hermiono, że będziesz szczęśliwa. Będę o ciebie dbał. Nie zawsze będziemy wstawali razem, ale zawsze będziemy się razem kładli. Pomogę ci ze wszystkim i nie będę już tak dużo krzyczał. Będziemy więcej czytali i będę cię zabierał gdzie tylko chcesz.
- Severus, ja...
- Chcesz znów odejść, tak? To za mało?
- Snape, ja też nie słodzę kawy.
Uśmiechnęła się lekko i przygryzła wargę, patrząc na niego spod długich, gęstych rzęs. On tylko westchnął głośno, położył się i nakrył ich szczelnie kołdrą. Tulił do siebie kobietę swojego życia.
Pięćset dziewięćdziesiąt dwa dni samotności odeszło już w niepamięć.
29 października 2016
28 października 2016
Severus Snape i Hermiona Granger, "Ślub cz.1", #HarryPotter
- Hermiono Granger, czy świadoma swoich praw i obowiązków bierzesz tego oto Severusa Snape'a za swojego męża i ślubujesz mu wierność, miłość, opiekę w chwilach dobrych i złych? Czy przysięgasz trwać u jego boku dopóki śmierć Was nie rozłączy?
- Tak.
Harry obudził się gwałtownie. Oddychał ciężko i szybko. Był wyraźnie przerażony tym, co właśnie zobaczył w swojej głowie. Spojrzał na zegarek i odetchnął z ulgą. Miał jeszcze kilka godzin snu. Jeszcze kilka chwil, kiedy będzie mógł postarać się odpocząć. Wstał z łóżka i poprawił kołdrę i prześcieradło. Bardzo się kręcił w nocy, więc wszystko było pozwijane i pościągane. Kiedy w końcu usiadł z powrotem schował twarz w dłoniach i mając nadzieję, że to mu pomoże, uronił kilka słonych łez. Wydał z siebie zduszony dźwięk bólu, rozczarowania i okropnej tęsknoty. Trwał tak, w swoim gorzkim cierpieniu, kilka długich chwil. Postanowił w końcu zasnąć. Jutro czekał go niesamowicie ważny dzień.
Potter obudził się i jęknął cichutko. To dziś. Dziś jego serce wyskoczy i roztrzaska się na milion kawałków, a odłamki będą kuły jego oczy do końca życia. Jednak on będzie musiał się uśmiechać, być pogodnym i życzliwym przyjacielem. I chociaż wiedział, że podjął słuszną decyzję, pozwalając jej odejść, kiedy powiedziała mu, że ktoś stał się dla niej ważny, to wiedział, że nigdy nie wybaczy sobie tego, że on nie potrafił jej tego dać. Przyjaźnili się już dziesięć lat. Znali się lepiej niż ktokolwiek inny na świecie. Razem wytrwali w Hogwarcie, na wojnie, razem budowali jego dom. Gdzieś w tym wszystkim pogubił się i miał nadzieję na niemożliwe. Harry Potter bowiem kochał Hermione Granger nad życie. Hermiona Granger jednak kochała nad życie Severusa Snape'a. Najgorsze jednak nie był fakt, że będzie musiał żyć bez niej już zawsze, nie to, że nigdy nie zdobył się na odwagę i nie zrobił nic, co miałoby jej pokazać, że jest dla niego kimś więcej. Najgorszy nawet nie był fakt, że kochała człowieka który dręczył ich i nie szanował przez tyle lat. Nie. Najgorsze było to, że mieli się dziś pobrać, że Harry był pierwszą osobą, która dowiedziała się o oświadczynach, że osobiście, krok po kroku, pomagał jej zaplanować i zrealizować dzień jego samobójstwa emocjonalnego. Jej ślubu, na który czekała tak długo. I który miał się odbyć za trzy godziny. Trzy niesamowicie krótkie godziny. Wstał i wziął szybki prysznic - woda była dla niego oczyszczeniem. Razem z potem i brudem pozbywał się natrętnych myśli. Postanowił złamać sobie serce sam, zanim zrobi to ona. Wysłał więc patronusa.
*
Severus Snape musiał przerwać swoje śniadanie ze względu na patronusa, który prosił go o spotkanie. Zerknął na zegarek - jeszcze niecałe trzy godziny do uroczystości. Zdąży. Niekoniecznie chciał tam iść, ale obiecał sobie, że będzie dobrym mężem. A dobry mąż nie może ignorować próśb o spotkanie. Założył buty i wyszedł cichutko, żeby nie zbudzić tego cholernego kota, który zaraz zacząłby miauczeć na pół ulicy!
Zjawił się przed domem Pottera i zaklął w duchu. Po cholerę on chciał rozmawiać teraz. Teraz, kiedy za kilkaset minut zmieni się wszystko. Wszedł do jego domu i poczuł ogromne ciepło magii, jej słodki zapach. Potter wyraźnie bawił się różdżką. Cóż, widać hogwardzkie nawyki weszły mu w krew i w sytuacjach kiedy się stresował, czarował bez sensu.
- Potter, streszczaj się.
- Snape,mam tylko jedną prośbę.
I wtedy zauważył jego zapłakane, podpuchnięte oczy, które odziedziczył po Lily, zobaczył jego długie, mokre jeszcze włosy, zobaczył kilkunastodniowy zarost i poszarpane spodnie od pidżamy.
- Ogarnij się, Potter. Za chwilę twoja przyjaciółka wychodzi za mąż.
- Dlatego poprosiłem, żebyś tu przybył. Mam prośbę.
- Więc? - zaczynał być wyraźnie poirytowany, jednak po części go rozumiał. Trwał w takiej beznadziei kilka lat, jemu też złamano serce.
- Rób jej na śniadanie jajka z bekonem, dobrze? Uwielbia je. I jeśli pija herbatę przed snem, to zawsze z cytryną. I nie lubi kiedy skarpetki do prania są niewywinięte. I nigdy nie pozwalaj jej myśleć, że jest sama. Masz ją wspierać i słuchać jej, zawsze. I nie krzycz, kiedy będzie palić w kuchni.
- Potter, ja ją nauczyłem palić.
- Wiem. Ale mówiła, że nie lubisz, kiedy ona pali w domu.
- Nie lubię, to prawda. - jego głos stawał się coraz cichszy.
- Więc pozwalaj jej czasem i nie krzycz na nią. Nie lubi twojego krzyku. I pozwalaj jej na chodzenie cały dzień w pidżamie. I zakładaj te białą, lnianą koszulę. Uwielbia cię w niej.
- Potter, co ty do cholery mówisz!
- Kocham ją Snape, kocham ją mocniej niż myślisz. Każdego dnia, kiedy się budzę szukam jej rano w łóżku. Nigdy jej tam nie znajdę, wiem to. Chcę jej szczęścia, ponad wszystko. Więc dbaj o nią, kiedy ja się rozpadnę i wyjadę. Proszę.
- Prosisz o rzeczy tak oczywiste, że zastanawiam się, czy ona nie robi ze mnie potwora.
- Nie Snape, mówi o tobie piękniej niż o transmutacji i numerologii. A to coś znaczy.
Severusa coś uderzyło, jakaś forma odpowiedzialności, której wcześniej nie zaznał. Potter ją zna, kocha ją, może się nią zaopiekować. Wie, co lubi i jaka jest. A on? Czy będzie w stanie zaopiekować się nią tak dobrze?Czy będzie pamiętał o cytrynie i skarpetkach?
- Będę o nią dbał, Harry. Obiecuję.
To był pierwszy i ostatni raz, kiedy Severus nazwał Pottera Harrym.
*
Wybiła dwunasta, Hermiona stała, patrzyła na Snape'a, uśmiechając się leciutko i oblizując usta, przygryzała wargi. Nigdy nie była tak szczęśliwa jak dziś. On podszedł do niej i pocałował w czoło, mówiąc, że zobaczą się za kilka chwil. Uśmiechnął się tak szczerze i szeroko, że Hermiona wybałuszyła oczy ze zdziwienia. Takiego uśmiechu nie widziała jeszcze nigdy.
Podeszła do lustra ostatni raz. Zobaczyła swoje gładkie, eleganckie fale i wianek z pięknych niezapominajek i konwalii. Spojrzała na koronkową suknię, z imponującym wycięciem na plecach. Zerknęła ukradkiem na dłonie by po raz kolejny zachłysnąć się pięknem jej pierścionka zaręczynowego. Kiedy jej tata wszedł nieśmiało do pokoju, zobaczył najpiękniejszą kobietę na świecie, która była szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Zarumienione policzki, błysk w oczach, radość na ustach.
- Jesteś gotowa, córeczko?
- Tak, tato.
*
Harry Potter siedział w pierwszym rzędzie. W wielkim, białym namiocie w ogrodzie Nory. Ściął włosy, ogolił się, założył najbardziej eleganckie szaty jakie miał. Uśmiechał się, zagadywał siedzącą obok Lunę. Starał się być najlepszym przyjacielem.
Moment wejścia Hermiony był tak niespodziewany, że Harry niemal zadławił się haustem powietrza. Widział jej uniesioną wysoko głowę, jej dumę. Ona była dumna, że należała do Severusa Snape'a. Dumna tak bardzo, jak dumna może być kobieta. Przełknął głośno ślinę i spojrzał na swoje dłonie. Trzęsły się. Zerknął na Snape'a - patrzył na nią z tak ogromną miłością, że wydawało się to aż niewiarygodne. Człowiek, który zabijał, torturował, szpiegował, niszczył, gwałcił i nienawidził, służył Voldemortowi, brał udział w zbiorowych morderstwach na mugolach, modyfikował im pamięć, wykorzystywał i nie miał ani krzty litości, jednak potrafił kochać. Kochać mocniej, niż on. Mimo tego wszystkiego co zrobił - mimo kłamstw, uciekania i dręczenia, mimo braku szacunku, apodyktyczności, fascynacji czarną magią. Kochał. Hermiona podeszła do ołtarza, jej tata ucałował dłoń córki i przekazał ją Severusowi. Między dłońmi kochanków pojawiły się niewielkie iskierki. Luna zachichotała.
- Luna, o co chodzi?
- Tak się dzieje, kiedy mężczyzna złożył przysięgę małżeńską wcześniej niż w dniu ślubu. Musiał to zrobić nieświadomie.
- Lub całkowicie świadomie, bo to możliwe, prawda? - zapytał i poczuł, jak krew ucieka z jego ciała.
- Tak Harry, można to zrobić świadomie jak i bez większego zastanowienia.
Czyli ona.. czyli ona już była jego. Oficjalnie. On jej się oddał. Zaufał jej. Harry poczuł przypływ smutnej radości - wiedział, że Severus Snape, Mistrz Eliksirów, będzie dobrym mężęm.
- Harry, to już!
Nie wiedział, jak długo myślał, ale musiało to trwać kilka minut, bo Luna zwróciła mu uwagę. Podniósł wzrok.
- Hermiono Granger, czy świadoma swoich praw i obowiązków bierzesz tego oto Severusa Snape'a za swojego męża i ślubujesz mu wierność, miłość, opiekę w chwilach dobrych i złych? Czy przysięgasz trwać u jego boku dopóki śmierć Was nie rozłączy? - Tak.
Harremu Potterowi serce pękło na pół. Severusowi Snape'owi na usta wtargnął najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widział świat. Oczy Hermiony Snape zaszły najszczerszymi łzami szczęścia, jakie kiedykolwiek spadły na ziemię.
*
Severus Snape musiał przerwać swoje śniadanie ze względu na patronusa, który prosił go o spotkanie. Zerknął na zegarek - jeszcze niecałe trzy godziny do uroczystości. Zdąży. Niekoniecznie chciał tam iść, ale obiecał sobie, że będzie dobrym mężem. A dobry mąż nie może ignorować próśb o spotkanie. Założył buty i wyszedł cichutko, żeby nie zbudzić tego cholernego kota, który zaraz zacząłby miauczeć na pół ulicy!
Zjawił się przed domem Pottera i zaklął w duchu. Po cholerę on chciał rozmawiać teraz. Teraz, kiedy za kilkaset minut zmieni się wszystko. Wszedł do jego domu i poczuł ogromne ciepło magii, jej słodki zapach. Potter wyraźnie bawił się różdżką. Cóż, widać hogwardzkie nawyki weszły mu w krew i w sytuacjach kiedy się stresował, czarował bez sensu.
- Potter, streszczaj się.
- Snape,mam tylko jedną prośbę.
I wtedy zauważył jego zapłakane, podpuchnięte oczy, które odziedziczył po Lily, zobaczył jego długie, mokre jeszcze włosy, zobaczył kilkunastodniowy zarost i poszarpane spodnie od pidżamy.
- Ogarnij się, Potter. Za chwilę twoja przyjaciółka wychodzi za mąż.
- Dlatego poprosiłem, żebyś tu przybył. Mam prośbę.
- Więc? - zaczynał być wyraźnie poirytowany, jednak po części go rozumiał. Trwał w takiej beznadziei kilka lat, jemu też złamano serce.
- Rób jej na śniadanie jajka z bekonem, dobrze? Uwielbia je. I jeśli pija herbatę przed snem, to zawsze z cytryną. I nie lubi kiedy skarpetki do prania są niewywinięte. I nigdy nie pozwalaj jej myśleć, że jest sama. Masz ją wspierać i słuchać jej, zawsze. I nie krzycz, kiedy będzie palić w kuchni.
- Potter, ja ją nauczyłem palić.
- Wiem. Ale mówiła, że nie lubisz, kiedy ona pali w domu.
- Nie lubię, to prawda. - jego głos stawał się coraz cichszy.
- Więc pozwalaj jej czasem i nie krzycz na nią. Nie lubi twojego krzyku. I pozwalaj jej na chodzenie cały dzień w pidżamie. I zakładaj te białą, lnianą koszulę. Uwielbia cię w niej.
- Potter, co ty do cholery mówisz!
- Kocham ją Snape, kocham ją mocniej niż myślisz. Każdego dnia, kiedy się budzę szukam jej rano w łóżku. Nigdy jej tam nie znajdę, wiem to. Chcę jej szczęścia, ponad wszystko. Więc dbaj o nią, kiedy ja się rozpadnę i wyjadę. Proszę.
- Prosisz o rzeczy tak oczywiste, że zastanawiam się, czy ona nie robi ze mnie potwora.
- Nie Snape, mówi o tobie piękniej niż o transmutacji i numerologii. A to coś znaczy.
Severusa coś uderzyło, jakaś forma odpowiedzialności, której wcześniej nie zaznał. Potter ją zna, kocha ją, może się nią zaopiekować. Wie, co lubi i jaka jest. A on? Czy będzie w stanie zaopiekować się nią tak dobrze?Czy będzie pamiętał o cytrynie i skarpetkach?
- Będę o nią dbał, Harry. Obiecuję.
To był pierwszy i ostatni raz, kiedy Severus nazwał Pottera Harrym.
*
Wybiła dwunasta, Hermiona stała, patrzyła na Snape'a, uśmiechając się leciutko i oblizując usta, przygryzała wargi. Nigdy nie była tak szczęśliwa jak dziś. On podszedł do niej i pocałował w czoło, mówiąc, że zobaczą się za kilka chwil. Uśmiechnął się tak szczerze i szeroko, że Hermiona wybałuszyła oczy ze zdziwienia. Takiego uśmiechu nie widziała jeszcze nigdy.
Podeszła do lustra ostatni raz. Zobaczyła swoje gładkie, eleganckie fale i wianek z pięknych niezapominajek i konwalii. Spojrzała na koronkową suknię, z imponującym wycięciem na plecach. Zerknęła ukradkiem na dłonie by po raz kolejny zachłysnąć się pięknem jej pierścionka zaręczynowego. Kiedy jej tata wszedł nieśmiało do pokoju, zobaczył najpiękniejszą kobietę na świecie, która była szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Zarumienione policzki, błysk w oczach, radość na ustach.
- Jesteś gotowa, córeczko?
- Tak, tato.
*
Harry Potter siedział w pierwszym rzędzie. W wielkim, białym namiocie w ogrodzie Nory. Ściął włosy, ogolił się, założył najbardziej eleganckie szaty jakie miał. Uśmiechał się, zagadywał siedzącą obok Lunę. Starał się być najlepszym przyjacielem.
Moment wejścia Hermiony był tak niespodziewany, że Harry niemal zadławił się haustem powietrza. Widział jej uniesioną wysoko głowę, jej dumę. Ona była dumna, że należała do Severusa Snape'a. Dumna tak bardzo, jak dumna może być kobieta. Przełknął głośno ślinę i spojrzał na swoje dłonie. Trzęsły się. Zerknął na Snape'a - patrzył na nią z tak ogromną miłością, że wydawało się to aż niewiarygodne. Człowiek, który zabijał, torturował, szpiegował, niszczył, gwałcił i nienawidził, służył Voldemortowi, brał udział w zbiorowych morderstwach na mugolach, modyfikował im pamięć, wykorzystywał i nie miał ani krzty litości, jednak potrafił kochać. Kochać mocniej, niż on. Mimo tego wszystkiego co zrobił - mimo kłamstw, uciekania i dręczenia, mimo braku szacunku, apodyktyczności, fascynacji czarną magią. Kochał. Hermiona podeszła do ołtarza, jej tata ucałował dłoń córki i przekazał ją Severusowi. Między dłońmi kochanków pojawiły się niewielkie iskierki. Luna zachichotała.
- Luna, o co chodzi?
- Tak się dzieje, kiedy mężczyzna złożył przysięgę małżeńską wcześniej niż w dniu ślubu. Musiał to zrobić nieświadomie.
- Lub całkowicie świadomie, bo to możliwe, prawda? - zapytał i poczuł, jak krew ucieka z jego ciała.
- Tak Harry, można to zrobić świadomie jak i bez większego zastanowienia.
Czyli ona.. czyli ona już była jego. Oficjalnie. On jej się oddał. Zaufał jej. Harry poczuł przypływ smutnej radości - wiedział, że Severus Snape, Mistrz Eliksirów, będzie dobrym mężęm.
- Harry, to już!
Nie wiedział, jak długo myślał, ale musiało to trwać kilka minut, bo Luna zwróciła mu uwagę. Podniósł wzrok.
- Hermiono Granger, czy świadoma swoich praw i obowiązków bierzesz tego oto Severusa Snape'a za swojego męża i ślubujesz mu wierność, miłość, opiekę w chwilach dobrych i złych? Czy przysięgasz trwać u jego boku dopóki śmierć Was nie rozłączy? - Tak.
Harremu Potterowi serce pękło na pół. Severusowi Snape'owi na usta wtargnął najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widział świat. Oczy Hermiony Snape zaszły najszczerszymi łzami szczęścia, jakie kiedykolwiek spadły na ziemię.
24 października 2016
Z cyklu: "Pamiętnik Hermiony". Severus Snape i Hermiona Granger, #HarryPotter
Kładłam się do łóżka. Mój mężczyzna mruknął coś przez sen i poruszył nerwowo dłonią, ale nie obudził się. Pewnie pracował do późna nad najnowszym eliksirem. Nie chciał iść ze mną na Bal Bohaterów Wojennych więc musiał zająć się czymś innym. Kilka tygodni temu Ministerstwo Magii ogłosiło pierwszy bal, na piątą rocznicę zakończenia terroru Voldemorta. Oprócz Severusa pojawił się każdy zasłużony członek Zakonu Feniksa. Byłam na niego zła, że nie chciał iść ze mną, ale on uważał, że ma dość Weasleya i Pottera, poza tym Dracon dotrzyma mi towarzystwa. No i cóż, Snape się nie mylił. Ułożyłam się wygodnie i pocałowałam go w czoło. Nakryłam się szczelnie kołdrą i zamknęłam oczy. W głowie mi jeszcze trochę szumiało, bo likier serwowany przez kelnerów był wyjątkowo mocny. Chciałam zasnąć, ale w głowie miałam milion myśli. Ta noc była wyjątkowa.
Przy dużych, ciemnych, drewnianych drzwiach stał Dracon. Przywitał mnie skromnym pocałunkiem w dłoń. Uśmiechnął się życzliwie i zauważyłam, że na palcu nie ma obrączki.
- Czyżby stało się coś, o czym nie wiem? - zapytałam. Po Bitwie Draco mieszkał u nas jakiś czas i myślę, że mogę go nazwać swoim przyjacielem.
- Zupełnie nic nowego, moja żona jednak postanowiła wyczyścić nasze obrączki. Nigdy nie była wybitna w najprostszych, domowych zaklęciach, więc coś poszło nie tak i nasze złoto pękło na pół. Od tygodnia próbujemy znaleźć i kupić takie same. Bez skutku, póki co.
Kiwnęłam tylko głową i uśmiechnęłam się lekko. No tak, cała Astoria. Była w stanie stworzyć najróżniejsze eliksiry, najbardziej skomplikowane transmutacje - ale najprostsze zaklęcia były dla niej zagadką.
- A nie przyszła z Tobą, bo? - zagaiłam, mimo że domyślałam się odpowiedzi.
- Nie dostałem zaproszenia podwójnego, na kartce widniało tylko "Dracon Malfoy".
A więc nie myliłam się - to było przyjęcie tylko dla osób, które faktycznie walczyły. I w walce pokazali prawdziwą, bezwarunkową odwagę i poświęcenie.
Weszliśmy do sali, przywitały nas gromkie brawa i szczere uśmiechy. Widziałam Ginny z Harrym, Ron machał mi z daleka, Luna i Neville uśmiechnęli się na nasz widok nieśmiało. Jednak podeszła tylko McGonagall.
- Nie przyszedł, prawda?
- Nie - odrzekłam.
- No cóż, nie zdziwił mnie. Jednak naiwność gryfona nie dawała o sobie zapomnieć.
McGonagall wyglądała zjawiskowo - długie włosy, które zawsze chowała w ciasnym koku dziś były zaplecione w warkocza, który tworzył misterną koronę oplatającą jej głowę. Suknię miała długą, z dekoltem odsłaniającym ramiona i obojczyki. Burgundowe fałdy okazałej kreacji podkreślały jej przynależność do Gryffindoru. Okulary miała te, które pamiętała z lat szkolnych. Oczy błyszczały szczęściem, a uśmiech pozostał niezmienny - jedynie kilka zmarszczek zdradzało jej ciężką pracę w Hogwarcie i stres, na który była narażona. Mimo wszystko, mimo pięciu lat, wiele osób wciąż się bało. Minerwa też.
Draco zaprosił mnie do stołu i uprzejmie odsunął krzesło. Usiadłam, z gracją poprawiając suknię. Była długa, prosta i klasyczna. W kolorze butelkowej zieleni, z odsłoniętymi plecami. Rękawy miała długie i pokryte koronką. Severus powiedział, że chciałby mnie kiedyś w takiej zobaczyć. Więc zobaczył - jak wychodzę.
Potem czas minął bardzo szybko. Kilka przemówień, kilka toastów, uroczysta kolacja, pamiątkowe zdjęcie. Kilka papierosów spalonych na tarasie, którym towarzyszyło wiele wspomnień z lat szkolnych. Ginny zaskoczyła mnie, kiedy powiedziała, że rezygnuje z Qudditcha na rzecz pracy w Mungu. Harry mówił mało, Ron mnie raczej unikał, Luna przyszła tylko na chwilę, żeby powiedzieć, że pięknie wyglądam. Natomiast Neville poprosił, abym odeszła z nim na stronę.
- Hermiona, z wami wszystko w porządku? - zapytał niepewnie, cicho.
- Tak, oczywiście, Neville. Severus nie przyszedł, bo miał dużo pracy.
- Nie byłby chyba zadowolony, gdyby wiedział, jak Malfoy pożera cię wzrokiem.
- Och, bez przesady. Severus wiedział, że to on będzie mi dziś dotrzymywał towarzystwa. Poza tym, z całym szacunkiem, ale nie uważasz, że trochę za mocno to określiłeś? Wielu mężczyzn patrzy dziś z pożądaniem na wiele kobiet. Każda wygląda dziś zjawiskowo, Luna z resztą też.
Dawny przyjaciel wzruszył tylko ramionami i stwierdził, że być może faktycznie przesadził.
- Wybacz, musiałem coś źle odebrać.
- Najwyraźniej.
Nie odeszłam z uśmiechem, wręcz przeciwnie - byłam zła. Zachowałam klasę, więc nie odpowiedziałam nic więcej, mimo to musiałam wyjść na papierosa. Psiakrew niech zaleje tego Snape'a, nie dość, że nauczył mnie pić to i palić!
- To niezdrowe, Granger. - Malfoy pojawił się nie wiadomo skąd, stanął przede mną opierając się o barierkę. Patrzył na mnie i oczekiwał odpowiedzi.
- Nie muszę ci się tłumaczyć, Malfoy.
- Severus nie byłby zadowolony widząc swoją żonę na tarasie, samą, z papierosem i w dodatku po dwóch kieliszkach likieru.
- Jak dobrze, że Astoria byłaby zadowolona widząc, jak łypiesz na Ginewrę.
Dracon skrzywił się, przypominając sobie krótki romans z Weasleyówną, a obecnie już z panią Potter.
- Nie wywlekaj tego - warknął.
- To nie wtykaj nosa tam, gdzie nie potrzeba.
Nastała cisza. Zerknęłam na zegarek - zbliżała się dziesiąta. Za chwilę oficjalny taniec rozpoczynający bankiet. Zgasiłam papierosa i weszłam do środka. Na parkiecie był już Harry i Ginny, pięknie ubrani i uśmiechnięci niesamowicie pasowali do klimatu spotkania. Elegancja i gracja aż raziła w oczy. Czasem zastanawiam się, gdzie podziała się nasza dziecięca naturalność i lekkość. Teraz wszystko jest takie oficjalne i sztywne. Kilka minut później na parkiecie było już wiele par, poruszali się pewni siebie, zadowoleni i dumni.
Ja nie miałam ochoty tańczyć - nie czułam się zbyt dobrze. W głowie kłębiło mi się milion myśli. Podeszłam do stolika, tam znów zastałam Malfoya. Nalewał mi do kieliszka gęstego, czekoladowego likieru.
- Za zdrowie, Hermiono - podał mi kieliszek i uniósł go nieznacznie. Uśmiechnęłam się wdzięcznie. Napiliśmy się kilka razy pod rząd. Za zdrowie, za sukcesy, za miłość. Po ostatnim kieliszku, za radość, zaprosił mnie na parkiet. Ujęłam jego dłoń i od razu poczułam różnicę. Jego dłonie były miękkie, delikatne wręcz. Nieskalane pracą. Ciepłe i zadbane. To nie to samo, co suche i szorstkie dłonie Severusa, z długimi palcami i wystającymi kostkami. Pełne blizn i zrogowaceń od wielu lat pracy przy eliksirach. Wojna też zrobiła swoje. Na sali próbowaliśmy wtopić się w tłum. Dracon złapał mnie w talii i zaczął prowadzić. Muzyka była dość powolna, pełna nonszalancji i dumy. Tańczyliśmy kilka minut w ciszy. Żadne z nas nie miało ochoty rozmawiać. Słowa były zbędne. Muzyka się zmieniła - rytm był żywszy, tempo szybsze, melodia weselsza. Złapał mnie inaczej, uśmiechnął się. Obrócił kilka razy, a za każdym razem kiedy mnie łapał, nastrój się zmieniał. Pojawiło się coś w rodzaju dopasowania. Czas zaczął mijać jakoś szybciej, nie schodziliśmy z parkietu. Muzyka była pełna radości, energiczna. W pewnych momentach Draco był niebezpiecznie blisko. Chemia wisiała w powietrzu. Seksualność była wręcz namacalna. Uśmiechał się do mnie bardziej zalotnie, dłonie były pewniejsze, uchwyt mocniejszy. Poruszał się jakbym należała do niego. A tak przecież nie jest. Nie jestem jego i nigdy nie będę.
Ale nie chciałam przerywać tańca. To był jeden z niewielu momentów, kiedy przestałam całkowicie myśleć. Oddałam się uczuciu, moje ciało odpoczywało, mimo że mięśnie pracowały. Cudownie było poczuć nastoletnią radość z tańca, z bliskości drugiego mężczyzny, który nie był mężem. I mimo otoczki pełnej podniecenia dla mnie to było coś bardzo niewinnego. Nie czułam się obłapiana, nie czułam, że on się zaleca. Czułam się jak kobieta, którą ktoś uważa za piękną i kuszącą. Ktoś, kto nie był moim mężem. Było mi cholernie dobrze, kiedy Dracon prowadził. Było coś pięknego w ruchach, w synchronizacji. W śmiechu, kiedy coś się nie dało, w niewielkim rumieńcu, kiedy jego usta przez przypadek dotknęły mojego policzka. Mogłam się śmiać, potykać i bawić. Z moim przyjacielem, który najprawdopodobniej wypił o jeden kieliszek za dużo, bo łapał mnie za mocno i był zbyt gorący. Ale to nic. Dziś mi wolno. Dziś ta noc należy do mnie. Dracon mógł odebrać to w inny sposób niż ja, miał prawo. Jednak kiedy po zejściu z parkietu lekko ucałował moją dłoń, wiedziałam już, że on też tego potrzebował. Oderwania od rzeczywistości, mocnego alkoholu i przyjaciółki do tańca.
Zbliżała się pierwsza, kiedy wzniosłam ostatni przed wyjściem toast.
- Wypijmy za niewinną radość, za szczęście i zabawę.
Wypiliśmy. Ja, Harry, Ginny, Luna, Neville, Dracon, Minerva, Billy i Fleur, George i Ron. Po tym toaście pożegnałam się z wszystkimi i teleportowałam do domu, uprzednio dziękując Malfoyowi za cudowną noc.
- Cała przyjemność po mojej stronie, pani Snape.
Uśmiechnęłam się całkowicie nieświadomie, z radością i wdzięcznością.
Przekraczając próg sypialni, po długiej kąpieli, w ulubionej koszuli nocnej Severusa, poczułam ogromny przypływ miłości.
Przy dużych, ciemnych, drewnianych drzwiach stał Dracon. Przywitał mnie skromnym pocałunkiem w dłoń. Uśmiechnął się życzliwie i zauważyłam, że na palcu nie ma obrączki.
- Czyżby stało się coś, o czym nie wiem? - zapytałam. Po Bitwie Draco mieszkał u nas jakiś czas i myślę, że mogę go nazwać swoim przyjacielem.
- Zupełnie nic nowego, moja żona jednak postanowiła wyczyścić nasze obrączki. Nigdy nie była wybitna w najprostszych, domowych zaklęciach, więc coś poszło nie tak i nasze złoto pękło na pół. Od tygodnia próbujemy znaleźć i kupić takie same. Bez skutku, póki co.
Kiwnęłam tylko głową i uśmiechnęłam się lekko. No tak, cała Astoria. Była w stanie stworzyć najróżniejsze eliksiry, najbardziej skomplikowane transmutacje - ale najprostsze zaklęcia były dla niej zagadką.
- A nie przyszła z Tobą, bo? - zagaiłam, mimo że domyślałam się odpowiedzi.
- Nie dostałem zaproszenia podwójnego, na kartce widniało tylko "Dracon Malfoy".
A więc nie myliłam się - to było przyjęcie tylko dla osób, które faktycznie walczyły. I w walce pokazali prawdziwą, bezwarunkową odwagę i poświęcenie.
Weszliśmy do sali, przywitały nas gromkie brawa i szczere uśmiechy. Widziałam Ginny z Harrym, Ron machał mi z daleka, Luna i Neville uśmiechnęli się na nasz widok nieśmiało. Jednak podeszła tylko McGonagall.
- Nie przyszedł, prawda?
- Nie - odrzekłam.
- No cóż, nie zdziwił mnie. Jednak naiwność gryfona nie dawała o sobie zapomnieć.
McGonagall wyglądała zjawiskowo - długie włosy, które zawsze chowała w ciasnym koku dziś były zaplecione w warkocza, który tworzył misterną koronę oplatającą jej głowę. Suknię miała długą, z dekoltem odsłaniającym ramiona i obojczyki. Burgundowe fałdy okazałej kreacji podkreślały jej przynależność do Gryffindoru. Okulary miała te, które pamiętała z lat szkolnych. Oczy błyszczały szczęściem, a uśmiech pozostał niezmienny - jedynie kilka zmarszczek zdradzało jej ciężką pracę w Hogwarcie i stres, na który była narażona. Mimo wszystko, mimo pięciu lat, wiele osób wciąż się bało. Minerwa też.
Draco zaprosił mnie do stołu i uprzejmie odsunął krzesło. Usiadłam, z gracją poprawiając suknię. Była długa, prosta i klasyczna. W kolorze butelkowej zieleni, z odsłoniętymi plecami. Rękawy miała długie i pokryte koronką. Severus powiedział, że chciałby mnie kiedyś w takiej zobaczyć. Więc zobaczył - jak wychodzę.
Potem czas minął bardzo szybko. Kilka przemówień, kilka toastów, uroczysta kolacja, pamiątkowe zdjęcie. Kilka papierosów spalonych na tarasie, którym towarzyszyło wiele wspomnień z lat szkolnych. Ginny zaskoczyła mnie, kiedy powiedziała, że rezygnuje z Qudditcha na rzecz pracy w Mungu. Harry mówił mało, Ron mnie raczej unikał, Luna przyszła tylko na chwilę, żeby powiedzieć, że pięknie wyglądam. Natomiast Neville poprosił, abym odeszła z nim na stronę.
- Hermiona, z wami wszystko w porządku? - zapytał niepewnie, cicho.
- Tak, oczywiście, Neville. Severus nie przyszedł, bo miał dużo pracy.
- Nie byłby chyba zadowolony, gdyby wiedział, jak Malfoy pożera cię wzrokiem.
- Och, bez przesady. Severus wiedział, że to on będzie mi dziś dotrzymywał towarzystwa. Poza tym, z całym szacunkiem, ale nie uważasz, że trochę za mocno to określiłeś? Wielu mężczyzn patrzy dziś z pożądaniem na wiele kobiet. Każda wygląda dziś zjawiskowo, Luna z resztą też.
Dawny przyjaciel wzruszył tylko ramionami i stwierdził, że być może faktycznie przesadził.
- Wybacz, musiałem coś źle odebrać.
- Najwyraźniej.
Nie odeszłam z uśmiechem, wręcz przeciwnie - byłam zła. Zachowałam klasę, więc nie odpowiedziałam nic więcej, mimo to musiałam wyjść na papierosa. Psiakrew niech zaleje tego Snape'a, nie dość, że nauczył mnie pić to i palić!
- To niezdrowe, Granger. - Malfoy pojawił się nie wiadomo skąd, stanął przede mną opierając się o barierkę. Patrzył na mnie i oczekiwał odpowiedzi.
- Nie muszę ci się tłumaczyć, Malfoy.
- Severus nie byłby zadowolony widząc swoją żonę na tarasie, samą, z papierosem i w dodatku po dwóch kieliszkach likieru.
- Jak dobrze, że Astoria byłaby zadowolona widząc, jak łypiesz na Ginewrę.
Dracon skrzywił się, przypominając sobie krótki romans z Weasleyówną, a obecnie już z panią Potter.
- Nie wywlekaj tego - warknął.
- To nie wtykaj nosa tam, gdzie nie potrzeba.
Nastała cisza. Zerknęłam na zegarek - zbliżała się dziesiąta. Za chwilę oficjalny taniec rozpoczynający bankiet. Zgasiłam papierosa i weszłam do środka. Na parkiecie był już Harry i Ginny, pięknie ubrani i uśmiechnięci niesamowicie pasowali do klimatu spotkania. Elegancja i gracja aż raziła w oczy. Czasem zastanawiam się, gdzie podziała się nasza dziecięca naturalność i lekkość. Teraz wszystko jest takie oficjalne i sztywne. Kilka minut później na parkiecie było już wiele par, poruszali się pewni siebie, zadowoleni i dumni.
Ja nie miałam ochoty tańczyć - nie czułam się zbyt dobrze. W głowie kłębiło mi się milion myśli. Podeszłam do stolika, tam znów zastałam Malfoya. Nalewał mi do kieliszka gęstego, czekoladowego likieru.
- Za zdrowie, Hermiono - podał mi kieliszek i uniósł go nieznacznie. Uśmiechnęłam się wdzięcznie. Napiliśmy się kilka razy pod rząd. Za zdrowie, za sukcesy, za miłość. Po ostatnim kieliszku, za radość, zaprosił mnie na parkiet. Ujęłam jego dłoń i od razu poczułam różnicę. Jego dłonie były miękkie, delikatne wręcz. Nieskalane pracą. Ciepłe i zadbane. To nie to samo, co suche i szorstkie dłonie Severusa, z długimi palcami i wystającymi kostkami. Pełne blizn i zrogowaceń od wielu lat pracy przy eliksirach. Wojna też zrobiła swoje. Na sali próbowaliśmy wtopić się w tłum. Dracon złapał mnie w talii i zaczął prowadzić. Muzyka była dość powolna, pełna nonszalancji i dumy. Tańczyliśmy kilka minut w ciszy. Żadne z nas nie miało ochoty rozmawiać. Słowa były zbędne. Muzyka się zmieniła - rytm był żywszy, tempo szybsze, melodia weselsza. Złapał mnie inaczej, uśmiechnął się. Obrócił kilka razy, a za każdym razem kiedy mnie łapał, nastrój się zmieniał. Pojawiło się coś w rodzaju dopasowania. Czas zaczął mijać jakoś szybciej, nie schodziliśmy z parkietu. Muzyka była pełna radości, energiczna. W pewnych momentach Draco był niebezpiecznie blisko. Chemia wisiała w powietrzu. Seksualność była wręcz namacalna. Uśmiechał się do mnie bardziej zalotnie, dłonie były pewniejsze, uchwyt mocniejszy. Poruszał się jakbym należała do niego. A tak przecież nie jest. Nie jestem jego i nigdy nie będę.
Ale nie chciałam przerywać tańca. To był jeden z niewielu momentów, kiedy przestałam całkowicie myśleć. Oddałam się uczuciu, moje ciało odpoczywało, mimo że mięśnie pracowały. Cudownie było poczuć nastoletnią radość z tańca, z bliskości drugiego mężczyzny, który nie był mężem. I mimo otoczki pełnej podniecenia dla mnie to było coś bardzo niewinnego. Nie czułam się obłapiana, nie czułam, że on się zaleca. Czułam się jak kobieta, którą ktoś uważa za piękną i kuszącą. Ktoś, kto nie był moim mężem. Było mi cholernie dobrze, kiedy Dracon prowadził. Było coś pięknego w ruchach, w synchronizacji. W śmiechu, kiedy coś się nie dało, w niewielkim rumieńcu, kiedy jego usta przez przypadek dotknęły mojego policzka. Mogłam się śmiać, potykać i bawić. Z moim przyjacielem, który najprawdopodobniej wypił o jeden kieliszek za dużo, bo łapał mnie za mocno i był zbyt gorący. Ale to nic. Dziś mi wolno. Dziś ta noc należy do mnie. Dracon mógł odebrać to w inny sposób niż ja, miał prawo. Jednak kiedy po zejściu z parkietu lekko ucałował moją dłoń, wiedziałam już, że on też tego potrzebował. Oderwania od rzeczywistości, mocnego alkoholu i przyjaciółki do tańca.
Zbliżała się pierwsza, kiedy wzniosłam ostatni przed wyjściem toast.
- Wypijmy za niewinną radość, za szczęście i zabawę.
Wypiliśmy. Ja, Harry, Ginny, Luna, Neville, Dracon, Minerva, Billy i Fleur, George i Ron. Po tym toaście pożegnałam się z wszystkimi i teleportowałam do domu, uprzednio dziękując Malfoyowi za cudowną noc.
- Cała przyjemność po mojej stronie, pani Snape.
Uśmiechnęłam się całkowicie nieświadomie, z radością i wdzięcznością.
Przekraczając próg sypialni, po długiej kąpieli, w ulubionej koszuli nocnej Severusa, poczułam ogromny przypływ miłości.
Subskrybuj:
Posty (Atom)