Wymknęła się z domu niezauważona. Ron już dawno spał. Ona próbowała zrelaksować się przy książce, ale nie umiała. Musiała wyjść, odetchnąć. Zachłysnąć się wolnością, chociaż na kilka godzin. Potem mogła wrócić i znów udawać. Chwyciła z szafki paczkę papierosów i uciekła od największego błędu życia.
*
Musiał się napić. Nie robił tego często, a jeśli już, to zazwyczaj z nią. Jednak nie widział jej już pięćset dziewięćdziesiąt dwa dni. Dziś wypije sam, ale nie w domu, nie na Spinner's End. W tym domu przelało się już zbyt wiele alkoholu. Nie dołoży do tego ani kropli więcej.
Wylądował w barze na przedmieściach Londynu. Psychodeliczna muzyka, woń taniej wódki i papierosy palone przed zniszczonymi budynkami. Snape rozpiął swoją czarną marynarkę i wyjął z niej paczkę tytoniowych piękności. Odpalił jedną i stał tak chwilę, przed brudnym, zadymionym barem. Widział wylewające się z drzwi pijane kobiety, które prowadziły jeszcze bardziej pijanych mężczyzn. Widział młode dziewczyny czekające na taksówkę, a zaraz obok młodych chłopców próbujących je poderwać. Wszedł do lokalu i od razu zamówił kieliszek najlepszej wódki. Wypił szybko i poczuł charakterystyczny smak. Paliło go gardło, w ustach było gorzko. Tęsknił za tym, o ile można powiedzieć, że Snape umiał tęsknić.
*
Kończyła właśnie drugiego drinka. Przeczesała palcami włosy, zapatrzyła się w blat. Jej życie było przypadkiem. Przypadkiem wyszła za mąż, przypadkiem mieszka w domu, którego nienawidzi, przypadkiem przespała się ze swoim przyjacielem, który uwierzył, że to coś więcej. Przypadkiem nie zdążyła uciec. Teraz, całkowicie nieprzypadkowo i z pełną świadomością, odpaliła papierosa. Smak dymu mieszał się z sokiem i wódką. Mieszanka wolności. Wygładziła sukienkę i zaczęła się zastanawiać, co do cholery, poszło nie tak pięćset dziewięćdziesiąt dwa dni temu.
*
Siedział przy stoliku i wpatrywał się w nią. Poznał ją od razu, nie zmieniła się wcale. Schudła tylko trochę, a jej włosy stały się dłuższe. Poza tym, jej oczy i smutny uśmiech zostały niezmienne. Pięćset dziewięćdziesiąt dwa dni czekania. Doczekał się i wiedział, że to będzie cholernie długa noc. Serce zaczęło bić szybciej, mimowolnie oblizał usta i rozwiązał włosy, które ujarzmił rzemykiem na karku. Jeżeli nie podejdzie teraz, to może już nigdy jej nie zobaczyć.
*
Poczuła jego perfumy i spanikowała. Czyżby nos płatał jej figla? Czy może to już obsesja? Prawdopodobieństwo, że spotkają się dziś, w tym samym klubie, w Londynie, o tej samej godzinie jest wręcz niewyobrażalnie małe.
- Granger.
Ciarki przeszły jej po plecach. Uśmiechnęła się lekko i odwróciła. Nigdy nie zapomni jego głosu, jego nosa i tych cholernych włosów. Je rozpozna wszędzie. Nie myliła się. To był on.
- Snape.
*
- Pijesz? - zapytała o rzecz tak oczywistą, że aż parsknęła śmiechem - oczywiście, że pijesz.
- Dwa razy whisky z lodem - zamówił, zanim ona zdążyła powiedzieć coś więcej.
Patrzył na nią z zainteresowaniem, ale ona wiedziała, że jeśli odpuści, to może stracić największą szansę życia. Utrzymywała więc kontakt wzrokowy, lekko przekrzywiając głowę, żeby jej szyja była bardziej widoczna. Kiedy podał jej szklankę, wzięła ją od niego prawą dłonią, żeby pokazać, że nie nosi obrączki. Uniosła szkło do ust i upiła niewielki łyk.
- Bourbon. - stwierdziła.
- Najlepsze, co amerykanie stworzyli. - skwitował.
Wypił wszystko jednym haustem i wstał. Miała na sobie szpilki i sukienkę, podobała mu się. Gestem zaprosił ją do tańca.
*
Wstała, kiedy podał jej dłoń. Skórę miał szorstką, taką jak zapamiętała. Zaprowadził ją na parkiet i ukrył wśród młodych par, które ocierały się o siebie dwuznacznie. Dotknął łapczywie jej talii. Drgnęła, łapiąc szybko niewielką ilość powietrza. Ukryła twarz w jego szyi i dała się prowadzić. Poruszali się leniwie, milcząc i chłonąc energię z tańca. Chemia aż iskrzyła, seks wyczuwalny między nimi niemal się lepił, przylgnął do nich i wzbudzał napięcie. Muzyka nieznacznie przyśpieszyła, Snape obkręcił Granger wokół własnej osi i przyciągnął do siebie szybko. Tak szybko, że Hermiona była zmuszona zarzucić mu ręce na kark, żeby się nie przewrócić. Wtedy to poczuła. Uderzenie tęsknoty, pragnienia, podniecenia i wolności. Chciała tak trwać przy nim do końca, chciała uciekać w jego ramiona każdego dnia. Chciała uciec od przypadków i odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Jednak na chwilę obecną, nie była w stanie zapanować nad własnym oddechem.
*
Trzymał ją tak, jakby należała do niego. Pewnie i łapczywie, chcąc nacieszyć się tym dotykiem i zapamiętać go. Czuł jej urywany oddech i serce, które biło tak mocno, że niemal nie wyskoczyło jej z piersi. Przyjemnie i wyraźnie zaokrąglonych, swoją drogą. Prowadził ją powoli i leniwie, dziękując w duchu właścicielowi baru, że muzyka jest raczej smętna, psychodeliczna i przerażająca. Moment, kiedy wpadła na niego i jej dłonie splotły się na jego karku, był przełomowy. Nie chciał już czekać. Chciał popełnić ten błąd. Złamać sobie serce na nowo. Wyrwać je, podeptać i wyrzucić. Chciał pokutować, bić się z myślami, wpadać w obłęd i cierpieć każdego dnia na nowo. Chciał to wszystko przeżywać.
*
Wyciągnęła go z lokalu i zabrała gdzieś między uliczki. Poczęstowała papierosem i pozwoliła go sobie odpalić.
- Wciąż czekam, Snape. Każdego dnia.
To zdanie zawisło między nimi i karmiło się dymem. Stawało się coraz cięższe, usiadło im na barkach i mieszało w głowach. Stali od siebie kilka metrów i wpatrywali się w siebie zachłannie, jakby świat miał zaraz spaść i roztrzaskać się o wrota piekieł.
Skończył palić pierwszy. Podszedł do niej, poprawił niesforny kosmyk włosów i zabrał jej papierosa. Rzucił go na ziemię i zdeptał, nie patrząc. Splótł jej palce ze swoimi i aportował ich.
*
Dom w Spinner's End nie zmienił się wcale. Okna były zasłonięte, trawnik przed drzwiami uschnięty, a skrzynka na listy wciąż złamana. Hermiona otworzyła nieśmiało drzwi. Zapach książek i jego perfum był skrajnie odurzający. Zrzuciła szpilki jeszcze zanim on wszedł do domu.
Złapał ją mocno za ramię i obrócił tak, że ich nosy niemal się stykały. Jego wzrok palił, wiercił dziury w głowie, pozbawiał racjonalności czynów.
- Masz męża - warknął ostro.
- Jest beznadziejny.
- Zdradzisz go. Zdradzisz go dziś, a potem tam wrócisz i udasz, że wszystko w porządku?
- Zdradzę go dziś, wielokrotnie. Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Ale nie wrócę tam już nigdy, bo nigdy nie było w porządku. - Jej głos był cichy, ale bardzo przekonujący. Wiedziała, że tak właśnie będzie. Nie miała już siły ukrywać się i kłamać, mimo że minęło dopiero kilka miesięcy.
- Granger, kurwa.
Pocałował ją mocno, aż zabrakło jej tchu. Pomimo ciemności, widział jej rumieńce. Poczuł, jak kolana się pod nią uginają. Złapał ją w talii i przysunął bliżej swojego ciała. Czekał na to tak długo, całe pięćset dziewięćdziesiąt dwa dni. Jego organizm zwariował. Serce biło jak szalone, oddech był nierówny, krótki, urywany. Stali przy drzwiach kilka długich minut, napawając się chwilą, w której oboje zgodzili się złamać sobie serca.
Nie odrywając ust od jej szyi, złapał ją za pośladki i uniósł. Oplotła jego biodra nogami i poczuła pulsujące gorąco. Zaniósł ją do sypialni, położył na łóżku, w pościel, dokładnie tą samą, w której powiedział jej, że ją kocha. Rozpiął jej sukienkę i pozwolił, żeby ona zdjęła jego marynarkę i koszulę. Całowała każdy skrawek nowo odkrytej skóry. Poznawała ją na nowo, dotykając każdej blizny i rany. Widziała je jako jedyna, dotykała ich jako jedyna, pamiętała je jako jedyna. Pamiętała, a jednak od nowa uczyła się ich koloru, struktury i położenia.
*
- Snape?
- Granger?
- Chcę do domu. - szepnęła cicho, opuszkami palców tworząc mapę na jego szyi.
Severus zamknął na sekundę oczy, by po chwili wziąć głęboki oddech i chwycić jej twarz w swoje dłonie. Otoczył jej policzki długimi, gorącymi palcami.
- Jesteś, do cholery, w domu, Granger. To zawsze był i będzie Twój dom. Twoje ulubione ciastka wciąż leżą w kuchni, szczoteczka do zębów jest w miejscu, gdzie ją zostawiłaś. Koszula nocna, w której spałaś pięćset dziewięćdziesiąt dwa dni temu wisi na tym samym wieszaku. Koronkowa bielizna i skarpetki w paski nie uciekły z trzeciej szuflady komody. Ten dom czekał na ciebie codziennie.
- Nie chcę tam wracać, Severus. - spojrzała na niego swoimi wielkimi, cynamonowymi oczami, a w głosie miała ogromną nadzieję, że pozwoli jej zostać.
- Nigdzie nie wracasz, Hermiono.
A potem nie pozwolił jej myśleć. Zaczął ją całować z pasją tak ogromną, że pochłaniała serce. W tym pocałunku zawarł całą tęsknotę, pustkę i beznadzieję ostatnich pięciuset dziewięćdziesięciu dwóch dni.
*
Obudziła się rano i poczuła znajomy zapach, ciepło i oddech. Otworzyła powoli oczy i zobaczyła go. Opierał się na łokciu i patrzył na nią. Nie mówiąc nic, schowała głowę w jego tors i rozpłakała się.
- Będziesz szczęśliwa, od dziś. Obiecuję. - szepnął, gładząc jej włosy.
- To miało mi złamać serce, miałam cierpieć, kłamać i udawać. Miałam dawać sobie radę i nigdy więcej cię nie spotkać.
- I naprawdę tego chciałaś? - zapytał, chociaż znał odpowiedź. On też nie spodziewał się, że to coś zmieni. Tak jak ona, myślał, że to będzie jedna noc. Kilka godzin zapomnienia, po czym ona wróci i znów zniknie. Zgodził się na to, chociaż nie chciał cierpieć. Nie chciał żyć ze świadomością, że ona jest kogoś innego.
- Nie.
Usiadł i chwycił jej dłoń. Pocałował każdy palec. Uśmiechał się do niej. Uśmiechał. Tak po prostu.
- Nie będzie łatwo. Dużo pracuję, jem o dziwnych porach i wciąż nie słodzę kawy. Palę ponad paczkę papierosów dziennie i rzadko robię pranie. Ciebie czeka rozwód, wyprowadzka, konfrontacja z tym idiotą, Weasleyem. Ale przyrzekam, Hermiono, że będziesz szczęśliwa. Będę o ciebie dbał. Nie zawsze będziemy wstawali razem, ale zawsze będziemy się razem kładli. Pomogę ci ze wszystkim i nie będę już tak dużo krzyczał. Będziemy więcej czytali i będę cię zabierał gdzie tylko chcesz.
- Severus, ja...
- Chcesz znów odejść, tak? To za mało?
- Snape, ja też nie słodzę kawy.
Uśmiechnęła się lekko i przygryzła wargę, patrząc na niego spod długich, gęstych rzęs. On tylko westchnął głośno, położył się i nakrył ich szczelnie kołdrą. Tulił do siebie kobietę swojego życia.
Pięćset dziewięćdziesiąt dwa dni samotności odeszło już w niepamięć.
Och, to było dopiero ładne. Po wielu miniaturkach naprawdę odmóżdżających i właściwie nie zawierających niczego ciekawego nareszcie znalazłam coś, co pokazuje kwintesencję mojej miłości dla tej dwójki. Kocham ich, a ty przypominasz mi dlaczego.
OdpowiedzUsuńI ten tekst na końcu!
*tak bardzo nie umiem w komentarze ;-;*
Nie przejmuj się moją chaotyczną osobą. Ja tu tylko zostawiam swoje loffki i spadam czytać dalej.